9 sierpnia

Odmeldowujemy się na lotnisku 😉 Żadnych pytań. Zaraz wsiadamy do autobusu 😉

10 sierpnia

Łamany ten transport: pociąg do Koła, samochód na lotnisko w Warszawie, autobus, samolot, autobus, autobus, samolot, autobus… Ale w końcu jesteśmy na czerwonym lądzie. Od godziny czekamy na kierowcę. Powiedział, że będzie za 20 minut (Afryka 😉 ).

O 8:15 wydostałyśmy się z lotniska. Pierwsze zderzenie z kulturą za nami. W końcu, po 2 godzinach czekania, dotarł do nas nasz kierowca. Wprawdzie dzwonił, że szuka nas z kartką z naszymi imionami, a ostatecznie dotarł do nas 15 minut później bez żadnej kartki. Ale w końcu jedziemy. Chcesz przejść przez jezdnię? Pasy? A co to? Po prostu przeciskasz się między samochodami na trzypasmowej drodze. Jeśli jedziesz autem, to zakupy zrobisz po drodze: jedzenie, potrzebne drobiazgi, wyposażenie mieszkania, a nawet krawat na wieczorne spotkanie lub wielki plakat z tabliczka mnożenia. Wszystko bez wysiadania z auta. Pod warunkiem, że wcześniej nie potrącisz swojego sprzedawcy. Trzy osoby na jednym motocyklu, a przed kierowca jeszcze bagaż. Żaden problem. Zapomniałam wspomnieć. To wszystko w stolicy Kenii.

Jest 11:15. Przebiliśmy się przez kawałek miasta, żeby nasz kierowca mógł zabrać więcej pasażerów. On poszedł szukać pasażerów, a do naszego busa co chwilę ktoś podchodzi z propozycją zakupu. Wyszłam na chwilę z busa. Zaczepił mnie jeden pan „Do You love me”? Kolejni byli dwaj policjanci. Dopytywali, czemu tu jestem, czy mi się tu podoba i potem czy mam chłopaka tutaj 😉

Wciąż czekamy na pasażerów 🙁

12:30 Wrócił nasz kierowca 😉 Ruszamy z pięcioma dodatkowymi pasażerami 😉 Teraz tylko 5 godzin drogi… Jeśli nie będzie korków. Leci muzyka od kierowcy. Leci muzyka od chłopaka siedzącego obok mnie… Bus trzęsie się i skrzypi na każdej dziurze, a jest ich tu wiele. Czy wysokowrazliwy introwertyk jest w stanie przetrwać na misjach? To się okaże za 48 dni. Ale mam nadzieję, że tak. Tymczasem zakładam słuchawki wygłuszające nieco dźwięki z otoczenia. Jest trochę lepiej. Jedziemy. Mitungu, nadchodzę…

14:30 Przerwa na siku na stacji benzynowej. Znów nic nie wiadomo, kiedy ruszamy. Ruszamy kiedy się wszyscy zbiorą. A zbiorą się jak wrócą z toalety, sklepu…

16:50 Wciąż jedziemy. Krajobraz powoli się zmienia. Przejeżdżaliśmy przez małe miejscowosci. Teraz zrobi

11 sierpnia

Wczoraj zostałyśmy bardzo ciepło przywitane. Zniknęło nawet na jakiś czas zmęczenie ciągnącą się podróżą. Wyjechałam z Poznania o 7:42, a o 18:10 następnego dnia dopiero dotarłyśmy do domu. Do nowego domu.

Dzień zaczęliśmy Mszą Świętą o 7 rano. Pięknie śpiewają, ale ten keybord… 🙁 Ale o Mszy opowiem więcej innym razem. Potem zjedliśmy śniadanie w białym gronie i zabraliśmy się za gotowanie budyniu dla dzieci. Taka niespodzianka dla nich dzisiaj.

Podczas obiadu miałam mały kenijski test. Po raz pierwszy jadłam gjtheri. Kukurydza pastewna z grochem. Oba niedogotowane. My dostaliśmy je również z ryżem. Straszyli mnie bardzo tym posiłkiem, więc byłam przygotowane, że będę się krzywić jedząc to, a potem będzie mi zalegać na żołądku, ale nie było aż tak źle. Nie powiem, żeby to było smaczne, ale jadalne jest. Ale mam nadzieję, że nie będę musiała jeść tego przez 7 tygodni codziennie 😉 A na deser – trzcina cukrowa. Tak, oni to jedzą. A dokładniej – żują. Trzeba oderwać bocznymi zębami kawałek (przednie są zbyt słabe, jak mnie poinstruowały dzieci) i żuć. I to jest serio słodkie 😮 Każdy dziś po obiedzie dostał taki „patyk”.

Po obiedzie chwila z dziećmi i spotkania animatorów przed rekolekcjami. Już w niedzielę wyjeżdżamy na rekolekcje. Dużo planowania. Na koniec nieszpory w białym gronie, kolacja i czas na gry z oazowiczami. Jestem z siebie dumna, bo udało mi się dwa razy wygrać w Uno (na około 13 gier) 😉

Jeszcze bardziej jestem dumna z tego, że nauczyłam się kilku imion. A nauka imion jest dla mnie trudna. A tu nawet nie mogę ich skojarzyć z osobami, które już znam, które noszą takie imię, bo są to dla mnie zupełnie nowe imiona. Największym wyzwaniem jest angielski. Mają zupełnie inny akcent niż ja. Czasem mnie nie rozumieją. Często ja nie rozumiem ich. Część dzieci w ogóle prawie po angielsku nie mówi 🙁 Ale mam nadzieję, że wkrótce będę rozumieć lepiej. Niestety muszę pożegnać się na dwa miesiące z moim ulubionym Brytyjskim, którego tak lubię słuchać 🙁

12 sierpnia

Kolejny dzień

Standardowo Msza o 7 i śniadanie. Zapamietuję kolejne imiona. Po śniadaniu czas na przygotowania do rekolekcji. Skończyła nam się dziś woda w kranie. Tzn, że jej poiom w rzece jest zbyt niski. Więc trzeba nosić wodę z tanków. Słabo dziś też działa Internet (czyżby był zasilany wodą?).

Po 12 wyruszyliśmy w drogę do jednej ze szkół, w których mamy dzieci adopcyjne. Jakim środkiem transportu? Idziemy pieszo i łapiemy małe motocykle (piki-piki). Na motocyklu „swobodnie” mieszczą się dwie osoby i kierowca. Ale zdarza się, że jedzie nawet trzch pasażerów. Można nimi też przewozić dowolne bagaże dowolnych rozmiarów. Naszemu kierowcy wskazówka prędkościomierza drga między 0 a 20, chociaż jedziemy względnie ze stałą prędkością. Kierowca nie zwalnia nawet na progach zwalniających, które w Kenii są okropne.

W Mitungu przesiadamy się do busa. Kierowcy świecą się jakieś czerwone i pomarańczowe kontrolki, ale co tam. Jedzie? Jedzie. Jeszcze się nie rozpadł. Szybko z drogi asfaltowej zjeżdżamy na polną, bardzo dziurawą. Jedziemy przez bananowy las do domu dziecka Act od Mercy w Muile, którym się opiekuje Joseph. Mieszkają tu również dzieci z niepełnosprawnościami, ale więcej o tym miejscu i naszej wizycie opowiem Wam kiedy indziej. Tymczasem wr czuliśmy dzieciom kolorowanki, kredki, kocyki i lalki, nadmuchaliśmy wielki balon dinozaura i spędziliśmy z dziećmi czas. Podróż powrotną przez bananowy las, drobne zakupy w Mitungu i do domu na obiadokolację. Czekają nas jeszcze ostatnie ustalenia przed rekolekcjami i pakowanie, bo jutro zaraz po obiedzie wyjeżdżamy.

Dziś podczas obiadu zaczęliśmy liczyć finanse na rekolekcje. Niestety uczestników nie stać na opłacenie udziału w rekolekcjach. Dla nich kilka dni rekolekcji, to koszt ich miesięcznego utrzymania.

Już w niedzielę zaczynamy rekolekcje trzeciego stopnia (pierwszy raz w Kenii) oraz rekolekcje 10 Kroków ku Dojrzałości Chrześcijańskiej.

To nie jest tak, że rekolekcje, które chcemy jutro rozpocząć się nie odbędą, ale jest nam w tej chwili bardzo ciężko to spiąć finansowo. A chcemy jeszcze we wrześniu zorganizować kolejne.

13 sierpnia

Niedziela. Niedziela bardzo się tu wyróżnia. Już w drodze na Mszę świętą o 7 widać, z ubrania odświętne. Msza święta pełna śpiewów i tańców. Modlitwa wiernych (w tygodniu jej nie było). A na koniec Mszy czekała nas ogromną niespodzianka. Ponieważ dziś wyjeżdżamy (to nieważne, że część z nas tylko na 10 dni), to zaprosili nas do tanecznej procesji, potem przeszłyśmy jej środkiem i każda z nas otrzymała listy od dzieci i została obsypana płatkami kwiatów. Później była kolej na podobne podziękowania dla księży. To zaledwie mój trzeci poranek tutaj, a jest mi tu tak ciepło (w przenośni, choć dosłownie też). Wszyscy są tu przekochani. Po Mszy radosne tańce, przytulanie i zdjęcia. Czuję się tu już zupełnie swoja, choć często nie rozumiem, co do mnie mówią. Coraz lepiej radzę sobie z okazywaniem czułości bez słów lub tonem głosu i sposobem mówienia, a nie przez znaczenie słów.

Ostateczne pakowanie, ostatnie uściski i wskakujemy do autobusu wraz z częścią oazowiczow. Tym razem siadam na przodzie, więc mam super widoki.

15 sierpnia

Nie pisałam przez jakiś czas, bo rozpoczęliśmy rekolekcje i było bardzo dużo do zrobienia. Na pewno teraz posty będą rzadsze.

Chciałam Wam przedstawić miejsce naszych rekolekcji. Przyjechaliśmy tu o 15 w niedzielę. Patrząc na pierwsze zdjęcie zapytacie, czy rekolekcje są w więzieniu? Nie. To szkoła prywatna dla dziewcząt. Ale drut na murze, czy kraty w oknach mogą budzić inne skojarzenia. Pokażę Wam nasz pokój – animatorek. Tak, to pokój dla trzech osob. I mamy szczęście: tylko w naszym i księdza pokoju jest gniazdko. W żadnym innym nie da się naładować telefonu, więc uczestnicy przychodzą do nas i proszą o ładowanie ich telefonów. Na szczęście mogą ich używać tylko przez kilka godzin w ciągu dnia, więc nie trzeba ładować codziennie wszystkich. U animatorów (zdjęcie jeszcze przed wniesieniem drugiego łóżka, a pokój prezentuje Wam na zdjęciu Karolina) nawet żarówki nie było – trzeba było dopiero poprosić I mają taki dziwny sposób zamykania drzwi… Przy tych pokojach naprawdę świetnie wygląda pokój spotkań dla animatorów – na co dzień jest to pokój nauczycielski. Na następnych zdjęciach możecie zobaczyć dormitorium, gdzie śpią uczestnicy i jadalnię. To tutaj w niedzielę wieczorem rozpoczęliśmy rekolekcje. Surowe warunki? Jeszcze nie zobaczyliście wszystkiego. Ale nie warunki są tu ważne. Uczestnicy są radośni i przemili (mimo że czas mbprosze o powtórzenie dwa razy, bo nie rozumiem angielskiego z ich akcentem).

Na koniec krótkiego wprowadzenia chciałam się tylko podzielić, że mieliśmy małe wesele w poniedziełek. Pewna para, która brała ślub, chciała, żebyśmy też z nimi świętowali i przeznaczyła 100 zł na owoce i słodycze na wieczor. To, co tu widzicie na ostatnim zdjęciu, to impreza za około 50 zł. Tak – tak niewiele trzeba, żeby sprawić ogromną radość. Owoców się tu nie je tak często jak u nas. Podobnie z warzywami. Taka uczta, to naprawdę coś wyjatkowego. Za 50 zl. Pisze o tym, bo może ktoś z Was chciałby zafundować malą ucztę, na któreś rekolekcje.

16 sierpnia

Codziennie na rekolekcjach uczę się nowego słowa lub wyrażenie w suahili od uczestników. W poniedziałek wieczorem nauczyłam się mówić „śpij dobrze” – lala salama. We wtorek zauważyli, że stoję pośrodku grupy, gdy myliśmy naczynia, więc dowiedziałam się, że pośrodku to katikati.

Dziś przy śniadaniu poznałam jajko – yai 😉 czyta się mniej więcej jak pierwsza sylabę naszego jajka.

A wczoraj po południu poznałam z rozwagą wybrane jedno wyrażenie (umówiliśmy się na jedno dziennie): Praise the Lord – Bwana Yesu asifiwe. I bez problemu dacie radę to przeczytać. Tylko „w” zamieńcie na „ł” i będzie prawie git 😉

W gratisie zdjęcie z mycia naczyń przez grupę Karoliny

19 sierpnia

Właśnie trwa przygotowanie do Mszy świętej w intencji przyjaciół misji. Będziemy dziś o 17 modlić się za wszystkich, którzy wspierają te rekolekcje finansowo i modlitwą.

Jesteśmy wszyscy Wam bardzo wdzięczni za wasze wsparcie. Bez Was te rekolekcje nie mogłyby się odbyć. A jutro w waszej intencji Mszę świętą odprawi ksiądz Jan dla uczestników trzeciego stopnia w Kenii.

20 sierpnia

Idziemy na Mszę świętą do najbliższej parafii. Jest pięknie

Ten mostek… miał dziury, ale był stabilny. A oni bali się go bardziej niż ja No i gdzie ludzie są bardziej przyzwyczajeni do braku cywilizacji?

 Niedzielna Msza święta w Kenii. To duży temat. Ta dzisiejsza miała się rozpocząć o 9. Rozpoczęła się nadzwyczaj szybko, bo już o 9:20. Ja siedziałam z przodu, ale idę o zakład, że 1/3 ludzi dotarła już w trakcie Mszy. Tu nikt się nie spieszy i czas jest mało ważny.

W większości parafii głównym instrumentem jest keyboard. I to używany w taki sposób… (sami posłuchajcie). Jest też Choir Master, który dyryguje chórem. Raczej nie ma tu chórów z podziałem na różne melodie (czasem się różnią, ale nieznacznie), ale jest podział na głosy, bo niektóre fragmenty są śpiewane tylko przez część choru. Części pieśni podczas Mszy świętej towarzyszą tańce. Wybrane osoby stają pośrodku kościoła i tańczą ustalone kroki. Tu chciałabym podkreślić, że w Afryce są tańce liturgiczne i tańce rozrywkowe i to są zupełnie inne tańce. Nie ma opcji, żeby rozrywkowy taniec pojawił się na Mszy świętej. Do wielu pieśni wszyscy wierni klaszczą lub wykonują proste gesty. W tych pieśniach, gestach, klaskaniu jest radość.

Większość Mszy przebiega podobnie jak u nas. Tylko przed Liturgia Słowa jest dodatkowa pieśń, podczas której są tańce i procesja z Pismem Świętym. Gdy dojdą do prezbiterium, ksiądz wykonuje duży znak krzyża przyniesioną księgą. Trzeba zaznaczyć, że nie jest to błogosławieństwo, bo takie błogosławieństwo nie istnieje. I jest też pieśń na czas przekazywania sobie znaku pokoju.

Bardzo uroczysta jest też pieśń na dziekczynienie. Wszyscy w tym czasie stoją i oczywiście przedstawiciele tańczą. Właśnie fragment pieśni na dziekczynienie uwieczniłam na filmie. Możecie też tam usłyszeć radosne okrzyki.

Są też dwie procesje na ofiarowanie. Pierwsza, to kolekta pieniężna na potrzeby księży i kościoła, a druga to dary w naturze dla potrzebujacych. Czasem po komunii bywa też trzecia, ponownie pieniężna, na jakiś konkretny cel.

I wreszcie ogloszenia. Kenijczycy uwielbiają przemowy. Jest ich multum. Podczas ogłoszeń byliśmy żegnani w Shalome Home z tańcem i czytaniem listów pożegnalnych. Dziś podczas ogłoszeń ksiądz Tomasz przedstawił nasze rekolekcje, a następnie animatorzy mówili coś o sobie i przedstawiali swoje grupy. Ogłoszenia mogą być też okazją dla jakiegoś pouczenia od kogoś innego niż ksiądz. Mogą trwać i trwać.

I ostatnia duża różnica. Jeśli ktoś w Polsce narzeka, że Msza trwała dłużej niż godzinę… nasza skończyła się o 11:40.

21 sierpnia

Dziś dałam się namówić na zmianę fruzury. Teraz już prawie mogę powiedzieć: Mimi ni mkenya.

A skoro jest okazja, to mogę Wam zdradzić kilka tajemnic afrykańskich włosów. Ich włosy są bardzo mocne. Dziewczyny często kupują sztuczne włosy i zaplatają je razem ze swoimi. I tak, z 5 – 10 cm robi się np. 50 cm. Takie krótkie, bo bardzo wolna rosną. Na filmie możecie zobaczyć, jak Eveline czesze Pauline.

One w ogóle nie rosną tak regularnie jak nasze, tylko w małych kępkach. I się zupełnie inaczej zachowują. Byłam zaskoczona, kiedy pytałam dziewczyn o ich sztuczne włosy. Powiedziały mi, że na noc nie rozplatają, tylko przed myciem. A myją włosy raz na 2 tygodnie i szybciej nie potrzebują.

Dałam sobie zrobić takie warkoczyki (bez doczepiania sztucznych, bo moje włosy na pewno ciężko by zniosły takie doczepianie). Ale to ciągnie. Podczas czesania bardzo, ale nawet kilka godzin po, wciąż czuję, że je mam na głowie.

Dziś mamy ósmy krok (nasze rekolekcje to 10 Kroków ku dojrzałości chrześcijańskiej) – świadectwo. Aby lepiej się przygotować do świadczenia, mieliśmy dziś dzień spowiedzi. Przyjechał też do nas Father Alfred z parafii, w której byliśmy na Mszy świętej w niedzielę, żeby pomóc w spowiadaniu. Podziękowaliśmy mu polskimi kabanosami. On też miał dla nas prezent: dwie wielkie głowy kapusty, troszkę owoców i… koguta. Żywego. Przywiózł go w bagażniku. Na Agapę.

Po Mszy świętej każdy otrzymał świecę – tak jak światło świecy rozświetla ciemności, tak chcemy my w ciemności świata świecić światłem Chrystusa dając świadectwo.

22 sierpnia

Dziś był trudny dzień. W sumie trudności zaczęły się już wczoraj. Zaczęłam czuć się zmęczona i widziałam, że mam mniej cierpliwości do uczestników rekolekcji. Było mi też smutno, gdy jedna z uczestniczek próbowała mnie oszukać i nie oddać telefonu na noc (dostają telefony tylko na czas między obiadem, a ostatnim punktem dnia). Dużo też wysiłku wymagało wczoraj zwoływanie ich na punkty dnia. Bo nie wystarczy zadzwonić dzwonkiem. Bo oni mają czas…

A dziś od rana obudziłam się mocno przeziębiona. Przespałam w ciągu dnia dodatkowo po śniadaniu i obiedzie w sumie 5 godzin, za każdym razem budząc się totalnie spocona. No i trudno jest uzyskać uwagę, jak gardło bardzo boli i ma się słaby głos, bo oni są bardzo głośni.

Omijam więc znów ostatni punkt dnia i kładę się spać z nadzieją, z jutro będę w pełni sił. Bo jutro bardzo dużo zadań i brak czasu wolnego.

Ale muszę przyznać, że doświadczyłam dużo zrozumienia i troski od uczestników pytających, jak się czuję, bo nie było mnie na jakimś punkcie dnia. Ci ludzie są naprawdę kochani. Wychowani w innej kulturze, więc pewne rzeczy (np. punktualność) są dla nich trudne. Ale widzę ich radość, troskę, ciepło. I jestem za nie bardzo wdzięczna.

W gratisie zdjęcie mojej wspaniałej grupy na rekolekcjach

23 sierpnia

Dziś ostatni dzień rekolekcji. Właśnie skończyliśmy czas dzielenia się tym, co Bóg zdziałał w nas przez te 10 dni. Praise the Lord.

24 sierpnia

Uroki nocowania w różnych miejscach w Kenii – można przytulić pluskwy. Niestety przytuliły się one również do mojego i Magdy pokoju. A teraz pytanie o dobre rady, jak się ich pozbyć. Dziś wracamy do Shalome Home i nie chcemy ich tam wnieść. Wiadomo, wszystkie ubrania wypierzemy w bardzo ciepłej wodzie (mam nadzieję, że to przeżyją (ubrania, a nie pluskwy)). Ale co zrobić z śpiworem (sztuczny) i walizką (sztywna, ale materiałowa)? Może macie jakieś sposoby?

W gratisie zdjęcie łóżek (już bez materaców) w dormitorium, gdzie nocowali uczestnicy.

BTW perspektywa wielkiego prania wszystkiego przy moim wciąż bardzo chorobowym samopoczuciu nie jest krzepiąca

25 sierpnia

Wczoraj był dzień wyjazdowy na rekolekcjach. Dostaliśmy zaproszenie od właścicieli szkoły na śniadanie. Było naprawdę królewskie, jak na tamtejsze warunki: dostaliśmy omlet i dwie kiełbaski oraz pomidory z cebulką. Tylko ja się bardzo niezręcznie czułam, bo śniadanie było tylko dla nas (zaprosili białych, ale poszłam ja, ksiądz i Jeff, bo Magda i Sheva musieli wcześnie wyjechać, bo Magda była świadkiem na bierzmowaniu), a oni tylko siedzieli i rozmawiali z nami…

O 10 mieliśmy opuścić miejsce rekolekcji. Kierowca był już o 10:15, a już o 10:35 udało nam się dopchnąć ostatnią osobę w busie i go zamknąć. Dosłownie dopchnąć. Było 17 miejsc w busie i 17 osób, ale też bagaże. Większość bagaży osób jadących do Shalome Home trafiło na dach. Reszta musiała się pomieścić ze swoimi bagażami w środku. Przy czym Regina miała jeszcze na kolanach córkę.

A teraz zagadka: ile z bagaży na dachu dojechało do Shalome Home?

Ze względu na moje samopoczucie podróż nie była łatwa. Ale dałam radę. Choć perspektywa ogromnego prania, żeby pozbyć się pluskiew nie dodawała życia.

Po przyjeździe ksiądz pojechał na zakupy jedzeniowe, a ja rozpoczęłam wielkie pranie odpluskwiające. Rozpoczęłam, bo prace, z przerwami na robienie obiadu i Mszę, trwały do wieczora. Dużo proszku, bardzo gorące woda, potem wielokrotne płukanie po tej dużej ilości proszku. I tak wszystko, co da się wyprać. Chyba przedobrzyłam z wysiłkiem, bo dziś od rana jestem nie do życia już zupełnie. A wczoraj było już ciut lepiej. Więc dziś od rana tylko Msza o 7, śniadanie i spanko do obiadu. Po obiedzie pomogłam trochę Magdzie w odpluskwianiu i zaraz zacznę małą drzemkę, bo o 18 (waszej 17) jesteśmy zaproszeni na błogosławieństwo biznesu kurczakowego Shevy i kolację u niego.

Ale przynajmniej obiad wczoraj był wyśmienity. Zrobiliśmy z księdzem i Shevą leczo. Z makaronem, bo zapomnieliśmy kupić ryż. Wciąż było wyśmienite po 10 dniach jedzenia w kółko tylko gjitheri, cabbage i ugali. A dzisiaj obiad zrobił ksiądz samodzielnie (bo ja spałam). I też był wyśmienity. Tak niewiele trzeba…

Tak jak wspomniałam, na 18 byliśmy zaproszeni, żeby poświęcić farmę kurczaków Shevy. Kurczaki mieszkają u brata Shevy. Po błogosławieństwie czekaliśmy na kolację, więc w międzyczasie zgralismy 3 partyjki Uno. To gra bardzo popularna wśród oazowiczów w Kenii. Przy okazji nauczyła się zasad rodzina Shevy. Na nagraniu możecie usłyszeć, jak Sheva tłumaczy zasady gry w Kimeru (plemienny język w tych okolicach) wtrącając angielskie słowa, bo, jak sam powiedział, niektórych słów w Kimeru nawet nie pamięta. Po trzech partiach Uno nadszedł czas na kolację. Wierzcie mi, to była bardzo uroczysta kolacja. Ale też bardzo smaczna. Uwielbiam te placki, ale są też bardzo sycące, więc nie da się ich zjeść dużo.

W końcu, około 21 wróciliśmy do Shalome.

Po powrocie szybka kąpieli i łóżko, bo jutro o 10 ruszamy w drogę do Narobi. Czeka mnie przynajmniej 5 godzin w transporcie publicznym (Kenijskim transporcie ulicznym). Ale mam nadzieję, że jakoś przetrwam tam, mimo choroby. Obym jutro obudziła się w lepszym stanie, nie dziś.

26 sierpnia

Dziś znów w drogę, więc musiało być pożegnanie po Komunii świętej w czasie porannej Mszy świętej o 7:00. Znów tańce, listy i kwiaty, którymi zostaliśmy obsypani.

Następnie szybkie śniadanie, pakowanie i do auta. Na sam koniec naszego pobytu wróciła woda. Jak już jej nie potrzebowaliśmy, bo do prania musieliśmy nosić wodę. Tak naprawdę nosili ją Magda, Sheva i ksiądz, bo dla mnie okazało się zbyt dużym wysilkiem zrobienie 10 kroków z dzieckiem na rękach. Jestem im bardzo wdzięczna za te dni mojej choroby, gdy troszczyli się o mnie i wyręczali w wielu rzeczach, żebym się nie przemęczała za bardzo i spala więcej, niż tylko w nocy. Ja ledwo się za coś zabiorę, to zaraz jestem totalnie zmęczona i bez życia. Zdecydowanie powinnam kilka dni spędzić w łóżku, ale nie ma jak. Więc próbuję, ile mogę.

Po drodze trafiliśmy na targ w dzień targowy. Tak, ci ludzie tu zupełnie nie przejmują się pojazdami. Jak się jest już bardzo bardzo blisko, to powoli decydują się zejść, tak, żeby mógł ich minąć samochód.

Przesiadka w Nkubu na publicznego busa express do Nairobi. Tym razem nasze bagaże są w bagażniku, a nie na dachu. Jest tu tak jakby luksusowo. W połowie drogi jeden z telewizorów stracił sygnał, ale poza tym nawet nie siedzimy jeden na drugim, tylko zgodnie z faktyczną liczba miejsc. Podróż strasznie się dłuży, bo wciąż bardzo źle się czuję i marzę tylko o łóżku. A tu trudno spać, gdy trzęsie tak, że cała podskakuję i głośno włączona jest muzyka. Czasem zdarza mi się na chwilę przysnąć. Tak np. przespałam 10 minut przerwy w połowie drogi.

Przed wjazdem do Nairobi Magda ostrzega mnie, że lepiej zdjąć biżuterię. Po raz pierwszy od wylotu z Polski zdejmuję różaniec z szyi (napalcowy różaniec, ale nie mój, więc spadał mi ze wszystkich palców) i chowam do nerki. Właściciel różańca mógłby mi nie wybaczyć jego utraty.

Nairobi. Minęły zaledwie dwa tygodnie i dwa dni odkąd byłam tu ostatnio. A mam wrażenie, że to było wieki temu. Tak dużo się tu dzieje.

17:30

W końcu docieramy do naszego miejsca noclegu. Jestem tak zmęczona podróżą, a przede wszystkim chorobą, że padam do łóżka, a ksiądz i Magda idą na zakupy jedzeniowe.

I nie uwierzycie: zrobili zakupy, zrobili obiad… Są przekochani

28 sierpnia

Dziś ksiądz Tomasz i Magda byli w slumsach. Ja wciąż bardzo źle się czuję, więc spędziłam ten czas głównie śpiąc. Dlatego dzisiejsza opowieść będzie na podstawie relacji Magdy. A chciałabym Wam opowiedzieć o pewnym człowieku.

John. Mówią na niego Coach. Wychował się w sąsiedztwie największego wysypiska śmieci w Kenii. Duży smród. Zaśmiecona rzeka. Prowizoryczne domy. Dużo przestępstw. John jest już dorosły. Ma żonę i dzieci. Ale wciąż tam mieszka. Dlaczego? Bo widział, jak niebezpieczne jest to miejsce. I wydostać się stamtąd, to dla niego za mało. Został, żeby odmienić to miejsce. Żeby było bardziej bezpieczne. Żeby miało szansę wyglądać ciut lepiej. A od kogo najłatwiej zacząć zmiany? Od dzieci i to właśnie dla nich John postanowił coś zorganizować. Nazwał to Dandora Sports Academy. Dzieci mogą tam przychodzić na zajęcia. Mają treningi piłkarskie. Mają treningi bokserskie. Mają krafty – zajęcia podczas których uczą się wytwarzać użyteczne rzeczy, np. sandały. Zbudował ogrodzone boisko z bramkami. Miejsce gdzie dzieci mogą się uczyć tradycyjnych tańców. Gdzie mogą rysować. Organizuje im też codziennie jeden ciepły posiłek – porridge (rodzaj owsianki) i mandazi (można je porównać z naszym pączkiem).

To miejsce, gdzie dzieci uczą się zdrowej rywalizacji zamiast kradzieży. Gdzie mogą coś zjeść. To miejsce, które zaprasza do spędzenia czasu w przyjaznej atmosferze, a nie chodzenie na wysypisko. Pomyśleliście właśnie, że wysypisko to na pewno niezdrowe miejsce i lepiej, żeby dzieci trzymały się z daleka? Otóż nie to jest największym problemem. Dzieci chodzą tam w poszukiwaniu jedzenia i rzeczy, które można by sprzedać, ale często są tam wykorzystywane. Taki smutny obraz wzburzonego morza w zupełnej ciemności. Ale jest na brzegu latarnia. Zapala ją codziennie John ze swoimi wolontariuszami i sponsorami, którzy wspierają finansowo jego działania.

30 sierpnia

Dziś o 6:30 ruszyliśmy w drogę. Chciałam Wam tylko przedstawić nasz środek transportu (ten większy biały)

Tanzanio, przybywamy!

Po raz pierwszy widzę innych białych w publicznym środku transportu i to aż 4. Fajnie jest żaden usłyszeć niekenijski angielski

Pełna kultura po drodze. Zero muzyki. Ludzie nie gadają. Jakby nie Afryka

1 września

Dziś pierwszy września. Generalnie pierwszy dzień szkoły w Polsce, choć zakładam, że rozpoczęcie będzie w poniedziałek. A tutaj w szkole Notre Damę w Arushy dziewczynki dziś kończą egzaminy i już jutro rusza do swoich domów na wakacje. Ale nie wszystkie. Około 40 z nich zostanie w szkole jeszcze na weekend. Dziś po lunchu rozpoczynamy rekolekcje. Właśnie trwają ostatnie przygotowania.

Chciałam się z Wami jeszcze podzielić wydarzeniem z wczorajszego wieczora. Po Mszy świętej, około 19 poszłam się położyć, bo jeszcze wciąż nie jestem zdrowa i mój organizm bardzo wolał o sen. Dziewczyny z ojcem Janem poszły zdobyć coś do jedzenia na kolacje. Wyobraźcie sobie, że mi też przynieśli Magda mówi, że to smak Tanzanii: frytki usmażone w omlecie.

Rozpoczęliśmy rekolekcje;) Inspirowani dzisiejszą Ewangelią szukaliśmy, kim jest mądra niewiasta.

3 września

W piątek 1 września rozpoczęliśmy rekolekcje w Notre Damę School. Jest z nami 40 dziewczyn i 3 animatorki z Tanzanii. Ponieważ rekolekcje rozpoczęły się Ewangelią z piątku o mądrych i głupich pannach, to całe rekolekcje oparliśmy o postać mądrej niewiasty i tego, jak mądra niewiasta podąża za Jezusem. W piątek rozmawialiśmy o tym, co jest ważne, żeby być zawsze gotowym, gdy Pan Młody przyjdzie. W sobotę, zgodnie z Ewangelią z dnia – na tapet wjechały talenty i służba innym: jakie mamy, czy ich nie zakopujemy, co robić, gdy się boimy je pokazać, jak możemy ich używać służąc innym, ale też jak służyć mądrze. Mieliśmy też warsztat odkrywania talentów. W niedzielę, znów zgodnie z Ewangelią dnia, rozmawialiśmy o różnych formach krzyża w naszym życiu i jak sobie z tym wszystkim radzić. Te rozważania zakończyliśmy drogą krzyżową, a teraz, po kolacji mamy czas na odpowiadanie na pytania dziewcząt. Poruszyło mnie pytanie o to, jak wrócić po długim czasie do Boga. Było też kilka innych pytań świadczących o tym, że dziewczyny naprawdę chcą mieć bliska relacje z Bogiem. Mam nadzieję, że te rekolekcje im pomogą i będą w nich owocować.

5 września

Dziś pora na podróż powrotną do Kenii, do domu. Msza święta o 6:30, szybkie śniadanie i o 7:30 w drogę. Trochę spania w drodze. W końcu czas na zatroszczenie się o kilka zobowiązań w Polsce, trochę czasu na obserwację krajobrazu.

Granica. Najpierw szczegółowa ankieta po co byliśmy, jak było, ile wydaliśmy. Ale anonimowa. A potem standardowo: wymeldowanie z Tanzanii, zameldowanie w Kenii. Przy busie czekają już na nas Masajki obwieszone ozdobami i nieodpuszczające, mimo wielu odmów. Przerażająco wyglądają ich obwieszone uszy, czasem nawet zostaje tylko ta zewnętrzna część, a cały środek jest wycięty.

Gdy wszyscy pasażerowie docierają do busa, możemy jechać dalej. Droga mija powoli, robi się coraz bardziej gorąco

W końcu docieramy do Nairobi. Zbieramy swój, całkiem spory, bagaż i sprawnym krokiem idziemy w miejsce, skąd odjeżdżają busy do Meru. Po drodze szybko wymijamy wszystkich nagabujących nas na taksówkę lub kupno wszelkich różności. Szczególnie trudne w Nairobi jest przekraczanie ulic. Często czekam, aż akurat ktoś z miejscowych przechodzi i przechodzę z nim, slalomem między samochodami. Po drodze zahaczamy o pocztę, żeby wysłać do Was pocztówki.

Jak działa tu międzymiastowy transport publiczny? Stoją sobie małe busy (matatu) przy ulicy i jak ktoś chce jechać w danym kierunku to wsiada i płaci. Jak się zbierze pełen bus, to wówczas ruszają w drogę. Bagażniki, jeśli są, to zazwyczaj bardzo małe. Niektórzy przywiązują większy bagaż na dachu. Ale tylko tych osób, które jadą do końca. Jeśli ktoś wysiada po drodze, to albo bagażnik (choć marne szanse), albo na siedzeniach – wówczas często chcą, żeby zapłacić za tyle osób, ile miejsc jest zajętych, łącznie z bagażami. Oczywiście jak idziesz, to wszyscy Cię mocno nagabują, żebyś pojechał akurat ich busem. Warto wybrać taki, w którym już są ludzie. Po pierwsze dlatego, że busy bez ludzi są troszkę podejrzane. A po drugie dlatego, że im więcej ludzi już jest, tym większa szansa, że szybko bus ruszy w drogę. My czekaliśmy godzinę i 40 minut, aż zbiorą się wszyscy pasażerowie. W tym czasie do busa podchodzi mnóstwo ludzi z ofertą zakupu: wody, „soda”, owoców, przekąsek, powerbanków, słuchawek i wielu innych. Matatu zawsze jest otoczone sprzedawcami, którym trzy razy „nie”, to wciąż za mało.

Ostatnia wsiadła mama z dzieckiem, więc po drodze czasem słuchaliśmy jego popłakiwania lub płaczu. Szybko po ruszeniu o 16:40, do płaczu dołączyło głośne radio. Mój wysokowrażliwy introwertyk od razu wyjął wygłuszające słuchawki, ale niewiele to zmieniło niestety

Bus był baaaardzo ciasny. Nawet moje nogi ledwo się mieściły. A to były już kolejne godziny siedzenia

Jedziemy, 17:50 przeciskamy się przez miasto dość powoli, bo wokół mnóstwo ludzi. I nagle… wciąż patrzę z otwartymi oczami i nie wierzę w to, co przed chwilą zobaczyłam. Nagle otworzyły się drzwi busa, do środka wskoczył człowiek i zatrzasnął za sobą drzwi. Tuż przy drzwiach były siedzenia, więc nie miał wiele miejsca. Szybko się też zorientował, że bus jest pełny, więc dopchnął się półdupkiem do innego pasażera i tak siedzą przytuleni, jak na zdjeciu. Grunt że jedziemy. Mijają godziny… kręcimy się szukając jeszcze niewysiedzianej pozycji. Zagryzamy banana kabanosem. Ja tęsknię za pomidorem. Dawno już nie widziałam pomidora jak kupowaliśmy na straganiku coś na drogę, to pomidorów nie mieli. W Nairobi też nie było żadnego straganu z pomidorami po drodze do busów. I perspektywa jutrzejszego śniadania również bez pomidorów Wiecie, to nie tragedia, ale czasem człowiek ma małe marzenia. W tym zmęczeniu po rekolekcjach, zmęczeniu drogą. W tęsknocie za polskim jedzeniem. Ale przecież ich nie wyczaruję Więc jedziemy zajadając kabanosy i tortille zostawione nam przez Włoszkę tydzień temu. Postój na sikundę. Standardowo, ledwo drzwi się otwierają, podchodzą do nas sprzedawcy. Co proponuje pierwszy? Oczywiście, że… woreczek z pomidorami. Taki drobiazg, a jak bardzo cieszy. Nawet bardziej niż muszla ze spłuczką, zamiast dziury w ziemi.

Do Nkubu dojechaliśmy około 21:30. Choć to już długo po zachodzie słońca, to w busie wciąż jest bardzo gorąco. Na zewnątrz niewiele lepiej. Kolejna przesiadka. Tym razem nie musimy nosić bagaży, bo w tym samym miejscu są auta do Mitungu. Negocjacje cenowe, czekamy aż znajdą się jeszcze 3 osoby do pełnego auta i w końcu ruszamy ostatnim transportem do domu. Publicznym, więc co jakiś czas zatrzymujemy się, żeby kogoś wysadzić.

22:57 Shalome Home. Jeszcze tylko przetachać wszystkie bagaże do domku (kawałek, bo brama przy naszym domku o tej godzinie jest już zamknięta) i wyjąć śpiwór… i będziemy można przytulić łózko.

15,5 godziny tłuczenia się w różnorakim transporcie.

Spanko? Nie… Bo w Shalome grasuje niepozorny kot. Więc powitało mnie małe pobojowisko k kilka zniszczonych rzeczy, które zostawiłam Płakać po nich będę jutro. Dziś już nie mam sily. To był baaaardzo długi dzień.

Lala Salama

6 września

Znów Shalome Home. Kilka dni na odpoczynek, spotkania z dziećmi i oazowiczami, jakieś fajne jedzenie. Ale też sprzątanie domu i pranie po powrocie (tym razem normalne, bez pluskiew). Ale jak tu prać, gdy taka słodka istota domaga się tulenia?

7 września

Czas wolny. To było takie dziwne powiedzieć, że mam cały dzień wolny i mogę się dostosować do możliwości innych i mogę robić cokolwiek dzisiaj. Czy misjonarzowi w ogóle wypada odpoczywać?

O 6:45 Msza święta z całą szkołą. Potem śniadanie i zdecydowaliśmy z Magdą, że pójdziemy wraz z Lilian, Betti i Freddim na pole, gdzie pracują. Ale kiedy dotarliśmy na miejsce, nie było zatrudnionych pracowników. Być może dlatego, że wczoraj było bardzo dużo pracy i zdecydowali się przyjąć dopiero po południu. Czekaliśmy na nich jakiś czas rozmawiając, a ostatecznie poszliśmy nacieszyć się trochę wodą w rzece

Po lunchu był czas na obiecaną mi przez Shevę wycieczkę. Poprosiłam go, że chciałabym pójść na spacer gdzieś w ładne miejsce, a super by było, gdyby to była jakaś górka. Więc w tej samej ekipie plus Sheva i Debora pojechaliśmy wspiąć się na skały. Niewysokie, ale skały. Uwielbiam skały. I była natura. Radosne zdjęcia i filmy. Cisza i zachwyt nad pieknem. Rozmowy w mniejszm gronie. To był naprawdę cudowny czas. I bardzo go potrzebowalam. Wiecie, wysokowrażliwy introwertyk od miesiąca prawie cały czas otoczony ludźmi. Dość głośnymi ludźmi. Cudownie było mieć naturę i cieszę, żeby ciut wypocząć. Jeszcze kilka dni i może uda się wrócić do normy

A na kolację zrobiłam leczo, za którym bardzo tęskniłam. Oni tu mało warzyw jedzą, więc leczo jest naprawdę super.

11 września

Weekend minął szybko. W sobotę były rekolekcje dla całej szkoły. W niedzielę spędziłam trochę czasu z dziećmi. Byliśmy też na spotkaniu oazowym Shalom, podczas którego rozmawialiśmy o wyrazach troski o ludzi w różnych sytuacjach i o jednym z nich – upominaniu – jak to robić z miłością.

Dziś odwiedziłam przedszkolaki. Kontakt z nimi jest nieco trudniejszy, bo jak pomóc rozwiązać konflikt między dwójką dziewczynek, jak obie coś krzyczą w niezrozumiałym dla mnie języku, zaciskają piąstki na cudzych ubraniach i nie rozumieją angielskiego? Na szczęście w przedszkolu jest siostra, więc jest nieco łatwiej, niż gdy siedziałam z nimi sama w niedzielne popołudnie.

Pożegnaliśmy dziś też kilku studentów – pojechali na swoje uczelnie. W Shalom jest troszkę pusto bez nich.

A na koniec, żeby nie zabrakło atrakcji, skończyłam dzień leżąc na prawym boku i ćwicząc celowanie do wiadra i sprint do toalety

Z łóżka właśnie piszę wam te kilka zdań, póki przez chwilę czuje się ciut lepiej (przed kolejną falą).

12 września

Co może się stać, kiedy misjonarz wczoraj miał ciężką przeprawę żołądkową, słabo spał i od rana wciąż ma nudności? Ano wiele? Może np. podjąć decyzję, że dziś odpoczywa. I dla relaksu naostrzy kredki. Ale potem pomyśli „wyjmę kredki z różnych miejsc, gdzie je jeszcze widziałem”. A w tych miejscach znajdzie jeszcze pisaki, ołówki, balony i wiele innych… I nagle, w połowie dnia odpoczynku, zorientuje się, że siedzi na środku pokoju porządkując mnóstwo rzeczy, które znajdują się w szafkach, pojemnikach, kartonach i na łóżkach, próbując każdemu typowi rzeczy znaleźć jeden (i tylko jeden) dom. Zadanie okazało się zająć cały dzień i wciąż nie jest skończone…

A jutro jedziemy do szkoły Act of Mercy, gdzie jest też kilkadziesiąt dzieci z adopcji na odległość (również mój Lazarus).

15 września

Dziś wieczorem kilkoro dzieci zgarnęło mnie, kiedy szłam przez teren szkoły, żeby im pomóc napisać listy do rodziców z adopcji na odległość. Dwa dni temu wręczyliśmy im listy i wspólnie je czytaliśmy z tymi, którzy jeszcze nie radzą sobie najlepiej z czytaniem. A dziś pomogłam kilku chłopcom napisać odpowiedzi. Oczywiście rysunki są całkowicie samodzielne Bardzo się cieszę, że już wkrótce zawieziemy je do Polski i prześlemy adresatom

18 września

Woda… Życie…

Dziś odwiedziłam znów przedszkolaki i akurat w tym momencie wymieniali źródła wody: kran, tank, rzeka, deszcz…

Kończy się powoli pora sucha. Co oznacza, że brakuje wody i trzeba po nią coraz dalej chodzić. Właściwie odkąd wróciliśmy z rekolekcji 10 Kroków ku Dojrzałości Chrześcijańskiej pod koniec sierpnia, to w Shalom nie widziałam wody w kranie. Ale wtedy jeszcze była w tankach, gdzie zbiera się deszczówka. Ale od tygodnia trzeba jej już szukać dalej. A schodzi jej bardzo dużo: do picia, do mycia rąk, do mycia się, do mycia naczyń, do spłukiwania wody w toalecie, do prania… I kiedy nosisz ją samodzielnie kawał drogi w pięciolitrowych baniakach, to potem zastanawiasz sie niemal nad każdą kroplą, czy wylać, czy zachować. I widzisz bardzo mocno, jak dużo wody używasz, gdy szybko przyniesione butelki robią się puste.

19 września

Wiecie, że już za tydzień o tej godzinie będę się szykować do drogi na lotnisko?

A tymczasem opowiem Wam o ciekawym zwyczaju tutaj. Dowiedziałam się o nim porzypadkiem. Otóż na początku semestru, w którym dziecko będzie kończyć szkołę i pisać egzamin, wręcza się mu kartki z życzeniami powodzenia na egzaminie. Wydaje mi się, że to wyłącznie afrykański zwyczaj, bo jak wpisałam takie hasło w Google, to na kartkach były wyłącznie brązowe twarze.

Niestety kartki z tej okazji w sklepie były straszne ta, którą widzicie na zdjęciu była najlepsza… Ale wciąż zupełnie mi się nie podobała. Więc doszliśmy do porozumienia z Magdą, że coś dodamy od siebie. Ja więc rysowałam i malowałam koperty, a Magda napisała życzenia wewnątrz Przy okazji dowiedziałam się, że w Kenii sowa wcale nie jest symbolem mądrości. Ale jest nim zająć, wąż i żółw.

I wiecie co? Poświęciłyśmy sporo czasu na te kartki. Zaniosłyśmy je potem klasom kończącym w tym roku szkołę. To było w piątek, a wciąż przychodzą do mnie kolejne dzieci powiedzieć, że dziękują bardzo za kartkę z życzeniami. Czyli to było ważne. Cieszę się, że mogłyśmy zrobić dla nich coś, co ma dla nich znaczenie

20 września

Dokładnie tydzień temu w środę byliśmy z Magdą i ojcem Janem w szkole Act od Mercy w Tiganii. Wyjechaliśmy wcześnie rano (tzn. byliśmy umówieni na 7:30 i o tej godzinie byliśmy gotowi, ale kierowca był gotowy dopiero godzinę później. O 8:30 wyruszyliśmy więc w drogę. Jedzie się tam około półtorej godziny. Więc około 10 byliśmy już witani przez dyrektora szkoly. Oczywiście musieliśmy spędzić z nim trochę czasu słuchając, jaka to jest wspaniała szkoła, otym, jak dzieci z okolicy chcą chodzić tutaj, ale niestety mają za daleko, a nie ma transportu, że tutaj możemy się czuć jak w domu. Wszystko dlatego, że wspieramy tę szkołę z Polski i wiele dzieci tutaj jest objętych programem adopcji na odległość. W końcu po wypiciu kawy i obejrzeniu szkoły przyszedł czas na wręczanie listów od rodziców adopcyjnych. Niektóre dzieci były onieśmielone, inne od razu prosiły, żeby im przeczytać, pokazywały sobie nawzajem rysunki i zdjęcia. Zaraz po przerwie na herbatę dla dzieci, przyszedł czas na malowanie drewnianych serduszek. Już niedługo pofruną do darczyńców. Było przy tym duuużo radości. Później był czas na Mszę świętą, a zaraz po niej liczne przemowy, przedstawianie się i podziękowania. Tak to tu działa. Uwielbiają przemowy. Szczególnie dłużą się, kiedy są w Kimeru i nic nie rozumiem (to tutejszy język plemienny). A jeszcze bardziej, gdy wiem, że gdy się skończą, będzie czas na obiad. Po obiedzie rozpoczęła się najgłośniejsza część dnia: bańki mydlane i wielki balon Biegaliśmy, skakaliśmy, graliśmy w łapki. To zdecydowanie była też najradośniejsza część dnia. Na koniec pożegnalne przemowy, podziękowania oraz zapewnienia, że zawsze jesteśmy tu mile widziani i powrót do domu. To był dłuuugi dzień, ale bardzo fajny – bardzo się cieszę z tej wizyty.

Przy tej okazji miałam też możliwość spotkać Lazarusa – w grudniu 2022 poznałam go w ramach adopcji na odległość. Teraz jest już w drugiej klasie. Jest nieśmiały, ale bardzo ogarnięty. Cudownie było go spotkać, a nie tylko pisać listy. A jeśli też chcielibyście wesprzeć dziecko, którego rodziny nie stać na jego edukację, to możecie zerknąć do linku. Można się nawet złożyć w kilka osób. Ja tak zrobiłam i serdecznie polecam

24 września

Od wczorajszego wieczora jestem w Nairobi u Dominikanów. Dziś mieliśmy spotkanie z oazowiczami z Nairobi. Oparliśmy je na dzisiejszej liturgii słowa. Konferencja ojca była o Ewangelii. Po niej było spotkanie oparte na czytaniach. Szukalismy tego, co możemy zrobić, żeby dla nas było prawdziwe zdanie „żyć to Chrystus”. Żeby nasze pozostawanie w ciele było owocne. Później każdy z nas napisał list do samego siebie, o co chce zadbać przez najbliższe 6 miesięcy. Wrócimy do nich za pół roku. Następnie przygotowanie do Mszy świętej i sama Msza święta. Po niej Dominikanie ugościli nas obiadem.

25 września

Lubicie zapach deszczu? Ja bardzo lubię. Nawet trochę zapomniałam, jak bardzo lubię, bo przez dwa miesiące nie widziałam deszczu. W Mitungu raz spadło parę kropel, ale dosłownie parę kropel. Pranie było wciąż totalnie suche.

Dziś po południu pojechaliśmy do centrum zrobić zakupy – afrykańskie pamiątki na kiermasze i aukcje misyjne. I kiedy wsiadaliśmy do powrotnego matatu, zaczęło padać. Siedzę teraz przy uchylonym oknie. Czuje jak krople deszczu padają na moją rękę i twarz. Wdycham wilgotne powietrze. Nieidealne, bo to centrum miasta, ale tak dawno nie czułam zapachu deszczu, że nawet ten nieidealny jest super doświadczeniem.

Niestety ten również dość szybko się skończył. Pozostało tylko nieco chłodniejsze powietrze z odrobiną wilgoci. I pragnienie na więcej. Nie wiedziałam nawet, że można tak tęsknić za deszczem…

26 września
 Ostatnie chwile w Kenii. Siedzę i słucham ptaków. Mży. Chciałabym ten zapach i te dźwięki zapamiętać dobrze. Chciałabym móc je słyszeć w głowie i czuć, gdy będę myśleć o Kenii i ją wspominać.

Tyle się wydarzyło przez te dwa miesiące. Tyle doświadczyłam. Trochę zmieniło się moje myślenie i podejście do niektórych rzeczy. Jak się odnajdę znów w Polsce? Czuje się, jakbym zaczynała nowy rozdział. Nie wyjeżdżając do Afryki, ale właśnie wracając.

Kenio, już za Tobą tęsknię.

27 września

Pożegnanie z Afryką

Pewnie wielu z Was kojarzy taką książkę lub film.

Wczoraj wieczorem, kiedy powoli żegnałam się już z Afryką, miałam okazję odwiedzić na pół godziny Karen – dzielnicę Nairobi. Jest ona wyjątkowa nie tylko dlatego, że jest tam jedyny w Kenii Decathlon. Dzielnica ta została nazwana tak ze względu na Karen Blixen, duńską autorkę, która tu przez wiele lat mieszkała i miała swoje uprawy kawy. Bardzo też dbała o miejscowych, organizowała szkołę dla dzieci… a więcej przeczytajcie sami, bo ja już jestem ponad 24 godziny w podróży i nie mam energii…

Tymczasem ja wczoraj pożegnałam się z Afryką. Przemęczyłam się dziś w samolocie baaaardzo długie dwa loty, podczas których średnio mi się udało spać Potem samochód do Kola, pociąg do Poznania… Jestem już tak zmęczona, że w pierwszym samolocie przeszkadzało mi nawet, że habit ojca Jana dotyka mojej ręki… Ale już prawie…

28 września

Wczoraj o 21:34 dotarłam na dworzec w Ponaniu. Zazwyczaj wysiadam na małej stacji koło mojego domu, ale Izie chyba bardzo zależało, żebym wysiadła na głównym. Przekonała mnie tym, że autem mnie zawiezie do domu.

Wiecie, nie wszystko na misjach jest idealne. Drugi miesiąc wcale nie był dla mnie łatwy, głównie przez kontakty z drużyną. Czułam się samotna. I kiedy wysiadłam z pociągu, czekały na mnie na dworcu dwie wspaniałe osoby: Weronika i Iza. Ja byłam naprawdę zmęczona. I powiedziałam Izie, żeby zawiozła mnie od razu do domu i że ich nie zaproszę do siebie. A im dłużej rozmawiałyśmy, tym więcej miałam energii. I nie musiałam wchodzić sama do mieszkania… Poczułam, że są ludzie, którzy tu na mnie czekali. Którzy są mi bliscy. Którym na mnie zależy. Znów mam energię i duuużo radości w sercu. Dziękuję Wam bardzo

 Powyższy materiał stanowi zebrane zapiski, którymi Renia dzieliła się w czasie swojej misji na swoim profilu na Facebooku