„My soul proclaims the greatness of the Lord,
my spirit rejoices in God my Saviour…”
„Wielbi dusza moja Pana
i raduje się Duch mój w Bogu, Zbawicielu moim”

Zdanie z początku Magnificatu, wypowiedziane przez Maryję, jako pierwsze przyszło mi na myśl kiedy zastanawiałam się jaki fragment Pisma Świętego najlepiej pasuje do tego, co powinno się znaleźć w moim świadectwie z tegorocznych rekolekcji. Właśnie tak, w dwóch wersjach językowych, bo przecież obydwa języki funkcjonowały w stałym użyciu.

Świadectwo rozumiem między innymi jako moment dużej otwartości dlatego szczerze przyznaję, że na tegoroczną Międzynarodową Oazę III st. jechałam bez przekonania i niepewna swoich sił. Obawiałam się, że czekająca mnie posługa prowadzenia małej grupy, wszystko co z niej wynika i sama intensywność trzeciego stopnia mogą się okazać zbyt dużym wyzwaniem po ciężkim roku, który miałam za sobą a w którym było za dużo spraw/obowiązków/planów/ambicji a za mało Pana Boga. Jest dla mnie zupełnie jasne, że to ON sam, posługując się wspaniałymi ludźmi przyprowadził mnie do Przemyśla i na nowo poustawiał priorytety w moim życiu, zdecydowanie pokazując kto powinien być najważniejszym z nich. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, że mogłabym na dobre ruszyć tą pochyłą równią własnych pomysłów na życie ani dokąd by mnie ona doprowadziła, gdyby nie ta Boska interwencja i czas rekolekcji.

Czas wielkiej radości i nawrócenia – tak mogę najkrócej określić czym te rekolekcje były dla mnie. Przełomem okazały się być już pierwsze dni. Czułam się jakby Pan Bóg (nie czekając na tzw. aklimatyzacje na rekolekcjach) potrząsał mną jak szmacianą zabawką, z której wysypują się niepotrzebnie obciążające ją rzeczy, które do tej pory kurczowo trzymała przy sobie i które tamowały dostęp do jej wnętrza. Później było już tylko lepiej. Nie potrafię wskazać jednego, szczególnie ważnego momentu rekolekcji, wracam do nich myślami jako jednego, wielkiego, duchowego przeżycia.

Doświadczenie wspólnoty – wielkości tego daru nie da się przecenić. Po raz kolejny w życiu zobaczyłam jak bardzo można czerpać, jak wiele uczyć i jak bardzo zachwycać się ludźmi tworzącymi Kościół. Tego bogactwa Kościoła w wyjątkowo pełny sposób doświadczam na oazach, w których udział biorą również uczestnicy spoza Polski. W tym roku, dla mnie już po raz drugi była to grupa księży i osób świeckich z dalekich (ale tylko fizycznie dalekich) Filipin. Ciężko opowiedzieć jak duży wpływ ich świadectwo wiary, wyrażane w zwykłych, codziennych sytuacjach ma wpływ na całe moje życie. Są dla mnie przykładem tego, jak radośnie a jednocześnie bardzo poważnie przeżywać swoją relację z Panem Bogiem i jak dostrzegać go w drugim człowieku.

Zawsze na rekolekcjach z niecierpliwością (ale też ze smutkiem, bo to znak tego że rekolekcje się kończą) oczekuję na godzinę świadectw, lubię się do niej przygotowywać porównując w pamięci grupę rekolekcyjną z początku i z końca rekolekcji. Kiedy przyjechaliśmy do Przemyśla, byliśmy trochę nieufni wobec siebie, trochę udawaliśmy lepszych niż jesteśmy, trochę staraliśmy się robić na sobie dobre pierwsze wrażenie, a do braci z Filipin wielu bało się nawet podejść czy odezwać. Po 15 dniach nie został z tego ślad. Pisząc to świadectwo przypomina mi się wiele sytuacji, w których zachwycała mnie troska, jaką uczestnicy okazywali sobie nawzajem, jak bardzo nie raz zapominali o sobie, stawiając dobro drugiego ponad własnym.

Kiedy ostatniego popołudnia weszła na sale, gdzie za chwilę miała rozpocząć się Agapa na chwilę stanęłam w progu. Przez dłuższą chwilę z zachwytem obserwowałam zgromadzonych tam uczestników. Gdyby nie nieco ciemniejszy kolor skóry i te kolorowe koszule z koloratkami nie odróżniłabym Polaków od Filipińczyków, nie odróżniłabym studentów pierwszych lat od osób już od lat pracujących zawodowo, nie odróżniłabym introwertyków od ekstrawertyków, nie znalazłabym nic co utrudniałoby im budowanie relacji. Byli tak bardzo razem, tak bardzo otwarci, spokojni i szczęśliwi, niemal fizycznie czułam między nimi obecność Ducha Świętego. Wtedy poczułam, że właśnie Pan Bóg zwraca wszystkie trudy i siły włożone w te rekolekcje, że to oni są moim umocnieniem, że mogę wrócić do swojej codzienności i poradzę sobie ze wszystkim co mnie w niej czeka. Nie miałam w tamtej chwili zbyt dużo czasu na dłuższe uświadamianie tego, co Pan dokonał.  Szybko dostrzegli moją obecność i zawołali do siebie, nie pamiętam po polsku czy po angielsku…z resztą co za różnica…miłość można przecież okazać w każdym języku albo w ogóle bez słów.

Anna Ostrowska