Wiele moich przygód z Chińczykami jest dla mnie szkołą zaufania. Ich tegoroczny przyjazd na KODA nie był wyjątkiem, a raczej jeszcze większym tego potwierdzeniem. Za każdym razem jak myślę o ich pobycie tutaj cisną się do głowy słowa – Bóg naprawdę tego chciał. Miał swój plan, plan przemiany nie tylko ich życia, ale też w dużej mierze dotknięcia każdego z tych, którzy się z nimi spotykali czy przyjmowali ich pod swój dach.
Organizując ich pobyt w Polsce martwiłam się o wiele rzeczy. W tym roku – głównie o tłumaczy, których nagle zabrakło, gdyż zarówno s. Franciszka, jak i s. Katarzyna posługiwały już w innych miejscach. Jeszcze przed moim urlopem na koniec czerwca, udało się znależć dwie osoby chętne do pomocy. Niestety, pierwszą informacja, jaką uzyskałam po powrocie w połowie lipca, była rezygnacja jednej z nich, a KODA rozpoczynała się już 5 sierpnia. Nie wiedziałam, gdzie dalej szukać. Zupełnie zrezygnowana powiedziałam o tym znajomemu kapłanowi, który w przeciągu kilku minut zamieścił ogłoszenie na Facebooku. Ja natomiast w myślach pomodliłam się krótko: Dobra, Panie Boże, skoro chcesz, żeby przyjechali to pomóż” i pojechałam na spotkanie z chińskimi siostrami w Sulejówku.
Już następnego dnia(!) dostaliśmy zgłoszenie od Pauliny, która nie tylko była wtedy jeszcze na stypendium w Chinach i miała wrócić dopiero na koniec lipca, ale przeszła kiedyś formacje oazową i szukała możliwości zaangażowania się w pomoc kościołowi chińskiemu.
Zarówno ona, jak i pierwsza tłumaczka – Marysia, były niesamowitą pomocą i świadectwem dla mnie i Chińczyków. Zaopiekowały się naszymi gośćmi z Chin zarówno na rekolekcjach, ale także po ich zakończeniu. Paulina towarzyszyła im i tłumaczyła również podczas ich pobytu na Śląsku, przyjęła ich do swojego domu w Warszawie; a Marysia gościła ich jeszcze u siebie w Częstochowie, bo po tygodniu już zdążyła za nimi zatęsknić.
W Tychach mieszkaliśmy u rodzin, które rok wcześniej przyjmowały „naszych” Chińczyków z Handan w ramach Światowych Dni Młodzieży. W te wakacje bariera językowa była jeszcze większa, a mimo to odniosłam wrażenie, że więź, która się nawiązała pomiędzy nimi a rodzinami, była dużo silniejsza. Opieka i miłość z jaką nas przyjęli jest nie do opisania. To było ciągłe świętowanie bycia ze sobą nawzajem. Nie tylko nasi zagraniczni przyjaciele nie mieli ochoty wracać do siebie…
Rekolekcjami też byli zachwyceni. Xiaoli pokazała mi zapisany notatkami cały brulion. Spisywała wszystko, łącznie z kazaniem kardynała na pielgrzymce kobiet do Piekar Śląskich, na którą wybraliśmy się po KODA. Ksiądz mówił dużo o niezwykłym bogactwie Ruchu, o tym jak niesamowicie współgra on z Soborem Watykańskim II i jak podoba mu się całą formacja. W przeciągu tych kilkunastu dni wiele razy dopytywali się kiedy będzie więcej materiałów oazowych przetłumaczonych na chiński, a tym bardziej książek napisanych przez Ks. Blachnickiego. Wieczorem, ostatniego dnia pobytu w Polsce, debatowali jeszcze długo o Ruchu w Chinach. Ich zapał, zaangażowanie i wierność zaraża. Dając otrzymujemy! I za to Chwała Panu!
Iza Marczak