Alleluja!

Moje pragnienie wyjazdu na misje zrodziło się już podczas momentu przyjścia na pierwsze spotkanie Diakonii Misyjnej, choć jeszcze długo po tym próbowałam po ludzku się z tym nie zgadzać. Na Oazie Modlitwy, rok później, poczułam się konkretnie wezwana do posługi gdzieś za wschodnią granicą naszego kraju- pewnie wpływ na to miały różne czynniki, m. in.  świadectwa osób, które tę posługę już tam odbyły, ale również znajomość w życiu prywatnym ludzi pochodzących z tamtych okolic i ich opowieści, jak bardzo różni się kraj, który znajduje się tak blisko Polski. Mowa oczywiście o Ukrainie.

W zasadzie bardzo cieszyłam się z przygotowań, głównie tych formalnych, których było całkiem sporo i nie przewidywałam, że to doświadczenie, mimo że piękne i bardzo owocne, będzie też bardzo trudne. Kompletnie nie spodziewałam się swojej reakcji, tego, że już z momentem wejścia do autobusu moje serce będzie chciało wrócić do bliskich, do wszystkiego tego, co zostawiłam w Polsce, mimo że tylko na 3 tygodnie. Po początkowych trudnościach dojechałam na miejsce, do miejscowości Dolina, w obwodzie Iwano-Frankowskim w zachodniej Ukrainie. I wtedy znowu poczułam się negatywnie zaskoczona- okazało się, że będę pełnić inną funkcję niż myślałam, a i rekolekcje liczą piętnaścioro dzieci. Poczułam się niepotrzebna i pytałam Boga, co chce mi przez to powiedzieć. W międzyczasie skontaktowałam się z przyjaciółmi z diakonii, którzy swoimi słowami, swoim doświadczeniem i przede wszystkim modlitwą, pozwolili mi poznać jaką ogromną siłą jest Wspólnota. Przez duże W! I to był pierwszy, bardzo namacalny owoc tych rekolekcji, na który nie musiałam długo czekać. Czując to wsparcie z daleka przez wszystkie dni czułam się już dobrze, weszłam w treść tych rekolekcji i starałam się jak najlepiej pełnić swoją posługę.

Ksiądz moderator polecił, bym była animatorem odpowiadającym za modlitwę. Myśląc, że nie da się modlić z ukraińskimi dziećmi tak, żeby to rozumieli, bardzo się myliłam. Spora ich część miała do czynienia z językiem polskim, ale z tymi, którzy tej znajomości nie mieli, również się dało. Pan Bóg pokazał mi, że mowa ciała, uśmiech, gesty, są również bardzo ważne w relacjach i potrafią bardzo wiele zdziałać, a Koronka do Bożego Miłosierdzia, w której wzajemnie uczyliśmy się swoich języków, była niezapomniana. Poza tym prowadziłam pogadanki o świętych, głównie pochodzących z Polski. Kiedy opowiadałam o św. Faustynie Kowalskiej i wspomniałam, że mieszkam w Łodzi, z którą Faustyna też była związana, pytaniom o nią nie było końca! Mogłabym tak pisać o każdym dniu, bo mimo, że były podobne, to każdy przynosił coś dobrego i nowego. Wyjeżdżając do Polski, nie kryłam wzruszenia. Zostałam bardzo mile pożegnana i czułam wdzięczność płynącą i od uczestników, i diakonii. Na Ukrainie Ruch Światło-Życie nie jest obecny tak długo jak w Polsce, więc cały czas oazy potrzebują animatorów, których niestety im brakuje.

Do dziś pewnie nie odkryłam jeszcze wszystkich owoców tych rekolekcji. Wiem tylko, że jak to często na misjach bywa, chyba to ja dostałam więcej, niż od siebie dałam. Udało mi się pokonać wiele lęków, słyszałam też głosy, że zrobiłam się dojrzalsza. Ciężko mi ocenić, ale kto tam wie 🙂 Poznałam też modlitwę w trochę innym wymiarze niż dotychczas. Czekam z niecierpliwością, aż Pan odkryje przede mną kolejne owoce.

Chwała Panu!

Monika Rybak