Angelika i Krzysztof Waloszczyk z archidiecezji katowickiej przebywali w Kazachstanie, w parafii Chromtau od 4 do 24 sierpnia 2023 r. Ich pobyt był wznowieniem po kilku latach przerwy misji Ruchu Światło-Życie w tym kraju. Poniżej pisane przez nich na bieżąco relacje z ich misji.

1.

Witajcie drodzy! Pozdrawiamy Was serdecznie z Chromtau! Po 24h dotarliśmy szczęśliwie na miejsce – do parafii Świętej Rodziny. Za nami 3 loty, 10h postój w Astanie, opóźniony lot z powodu zepsutego koła w samolocie, pogubienie się w czasoprzestrzeni (ciągle pytanie: no to która jest w końcu tutaj godzina🤷?) i Bogu dzięki udane negocjacje z celnikami w Astanie, którzy mieli pytania co do przewożonych przez nas niezbędnych tutaj na miejscu rzeczy. Dziękujemy za modlitwę – są jej owoce- wszystko dotarło do Chromtau i my też 🤪

2.

привет- Dzisiejszy dzień był czasem zapoznawania się z parafią oraz jej tubylcami😁 Ksiądz Piotr pełni tutaj funkcję- pasterza, budowniczego, gospodarza, ogrodnika ..tzn., że w ciągu dnia można Go zobaczyć zarówno w stroju liturgicznym, jak i w roboczym ubraniu. Wybudował od podstaw cały ten Kościół, plebanię, zaplecze. Jego kreatywność, pracowitość i zaradność sięgają zenitu! Ale chyba tylko taki człowiek potrafi zdziałać tak wiele w kraju, gdzie wielu rzeczy brakuje, na stepie, tuż obok cerkwi i meczetu….

Ksiądz Piotr przyjął nas bardzo serdecznie na swojej niesamowicie zadbanej, ciepłej i pachnącej drożdżowym ciastem plebanii. Autorką ciasta okazała się być siostra Joanna, która od pięciu lat pomaga w prowadzeniu parafii mieszkając w tradycyjnym tutejszym bloku wśród Kazachów. Traktują ją już jak swoją i zapraszają na nocne pogaduchy na ławce pod blokiem. Mieliśmy dzisiaj okazję poznać jej wiele talentów: muzyczne (pięknie prowadziła śpiew w czasie Eucharystii) i artystyczne (pakowaliśmy w folię prezenty dla rodzin, które sama kreatywnie wykonała i zawiezie wraz z młodzieżą za kilka dni do sanktuarium w Oziornoje).

Na co dzień siostra dzieli się wspomnianymi talentami prowadząc lekcje gry na gitarze, na które przychodzą młodzi ludzie. Jedną z nich jest Amolia, którą dzisiaj poznaliśmy. Piękna, młoda dziewczyna, która jeszcze kilka lat temu, jako nieochrzczona przyszła na parafię nauczyć się grać na gitarze, po roku postanowiła wziąć udział w mszy świętej, a po kolejnym czasie poprosiła Księdza o chrzest. Jedna katoliczka w swojej rodzinie. 26 sierpnia wyjeżdża do Nowosybirska (Syberia, Rosja), gdzie pragnie przejść formację w klasztorze i jak taka będzie wola Pana Boga zostać siostrą zakonną. Tak wygląda wiele historii życia tutejszych parafian😁

PS dla miłośników kotów:
Mamy małego parafialnego kota- nazywa się Barsik- jak przystało na prawdziwego Kota Księdza – jest cały szary i ma „koloratkę” na szyji

PS dla pytających o parówki:
Tak, są tutaj parówki, spory wybór, ale siostra twierdzi, że niedobre

Wczoraj plebania wypełniła się młodzieżą z całej Administratury apostolskiej Atyrau (zachodni Kazachstan). Przyjechali młodzi ludzi z Uralska, Kulsar, Atyrau, Aktau wraz z towarzyszącymi im księżmi i siostrami zakonnymi. Muszą pokonać około 2500 km (co zajmie im busem 3 dni) w jedną stronę, aby dotrzeć na rekolekcje w Oziornoje.

3.

Imponujące jest co, że w Administraturze apostolskiej Atyrau pracują głównie księża i siostry zakonne z Polski i każdy z nich wkłada swoją cegiełkę w budowanie żywego Kościoła w Kazachstanie. To praca od podstaw w kraju gdzie ilość muzułmanów to 90%, a wiara katolicka dotarła na niektóre tereny dopiero 20, 30 lat temu (taka rzeczywistość Dziejów Apostolskich, tylko rozgrywająca się w naszych czasach). Potrzeba niesamowitej determinacji, samozaparcia i kreatywności, aby prowadzić tutaj parafię oraz poszukiwać sposobów na ewangelizację, która poza parafią jest zabroniona. I to wszystko w bardzo trudnych warunkach klimatycznych (długie, mroźne zimy z burzami śnieżnymi); upalne lata (z burzami piaskowymi i suszą).

Słuchaliśmy z wypiekami na twarzy opowieści księdza Piotra z Kulsar, księdza Łukasza z Uralska, sióstr elżbietanek z Atyrau, którzy dzielili się problemami z zeszłego tygodnia. Ksiądz Łukasz opowiadał o swoim aktualnym kłopocie z inwazyjnymi, dzikimi wielbłądami, które dewastują mu ogród. Siostry przedstawiły swój najnowszy sposób na pracę z dziećmi w przeraźliwym upale – „jedno wiadro wody należy wylać na głowę jednego dziecka średnio co 15 minut….i to wszystko ku uciesze i uldze dzieci.” Opowiedzieli o konkursach, które sami sobie organizują, aby się zrelaksować – np. kto pierwszy zrobi zdjęcie świstakowi w momencie gdy wyciąga główkę z jamy na pustyni… Trzeba przyznać, że misjonarze w Kazachstanie potrafią mistrzowsko dostosować rzeczywistość, w której żyją do własnych potrzeb.

4.

Dzisiaj mieliśmy okazję poobserwować życie parafii w Chromtau w niedzielę. Na niedzielną mszę świętą przychodzi tutaj 100% parafian, wszyscy angażują się w posługę- śpiewają Psalm, czytają Słowo Boże, przygotowują modlitwę wiernych, grają na organach. Po Eucharystii całkiem naturalnie przechodzą z kaplicy do kuchni proboszcza gdzie piją herbatę z mlekiem oraz gwarnie rozmawiają. Dzisiejszy rozmowy były krótsze niż zazwyczaj, ale tylko dlatego, że wczesnym popołudniem miał się odbyć wspólny wyjazd dla małżeństw na piknik z „szaszłykami.” I tak się stało….

O 15:00 4 samochodami wyjechaliśmy poza Chromtau. Jadąc po bezdrożu w stepie, mijając dziko pasące się konie i krowy słuchaliśmy opowieści Tani i Jury o życiu w Kazachstanie. Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się obok kilku zielonych drzew (które pośród żółtego stepu stanowiły bardzo oryginalny widok) i ksiądz Piotr wskazał palcem miejsce, gdzie musimy dojść pieszo. Jak przybyliśmy nad rzeczkę, która wyjaśniła nam obecność tej wcześniej zaobserwowanej zieleni natychmiast rozpoczęło się coś co nazwalibyśmy przygotowaniem do spektaklu kulinarnego. Jura i Roma zaczęli rozpalać węgielki, na których później robiły się szaszłyki. Misza wyciągnął samowar, bo bez herbaty tutaj ani rusz…. Ira oraz Anna dumnie poinformowały nas, że będziemy jeść i pić po Kazachsku😊 czyli siedząc na ziemi w kole, jedząc wszyscy z jednej miski i to koniecznie rękami.

Krótka wycieczka na pobliskie wzgórze – drogą, którą sami sobie utorowaliśmy i powrót na wspólny posiłek. Później był czas na nasze świadectwo wśród małżonków – musimy przyznać, że było to najbardziej oryginalne miejsce, w którym dane nam było dawać świadectwo. A potem nadszedł czas na podzielenie się naszą pasją, czyli obowiązkowy pokaz i lekcja tanga argentyńskiego …w Kazachstanie…… wieczorową porą……wśród zielen w lasku…..w sercu stepu….

5.

Dzisiaj rano ksiądz Piotr zabrał nas na wycieczkę do kopalni odkrywkowej chromu, od którego pochodzi nazwa miejscowości Chromtau. Jest to wyjątkowa i największa kopalnia na świecie, w której ruda chromitu ma bardzo dobrą jakość. Stojąc nad ogromnym kraterem opowiedział nam historię dwóch górników ze Śląska😊 – pana Marka i Adama, którzy pracowali w tej kopalni kilka lat temu i trafili do Księdza na parafię. Niesamowite jest to, że pan Marek przywiózł ze Śląska drewnianą statuę świętej Barbary, która znajduje się teraz w kopalni 700 m pod ziemią i strzeże pracujących tam górników. Dodatkowo ten sam pan Marek ufundował i przywiózł statuę świętej Barbary, która znajduje się w tutejszym kościele.

Po południu mieliśmy spotkanie z Paniami z grupy „od Świętego Szarbela.” No tak….tutaj w dalekim Kazachstanie…święty Szarbel już utorował sobie drogę do swojego kultu w bardzo oryginalny sposób, o którym opowiedziała nam jedna z Pań. Podzieliliśmy się naszymi przeżyciami z pielgrzymki do Libanu, pokazaliśmy zdjęcia, przekazaliśmy olej świętego Szarbela. Był także czas na wspólne świętowanie- obowiązkowe wypicie kazachskiej herbaty z mlekiem, do której Panie przyniosły „co nieco” ze swojego ogródka – tutaj panuje przekonanie, że warzywa i owoce codziennie podlewane wodą z chromem z pobliskiej kopalni i „wykąpane” z kazachskim słońcu są najsmaczniejsze na świecie…i wiecie co….coś w tym jest

No i muszę wspomnieć o tym, że kilka tysięcy kilometrów od domu znalazłam fryzjerkę, która skradła moje serce- mistrzyni warkoczy, koszyczków i dredów- prawdziwa artystka, zobaczcie sami co moja „padrużka” Yana wykreowała na moich włosach:

6.

Wczoraj odwieźliśmy na autobus do Orska ciocię Olę, która gościła tutaj na parafii od czerwca. Pogodna i bardzo pracowita była parafianka, która latem pomaga księdzu Piotrowi w podlewaniu ogrodu, troszczy się o kwiaty w kościele. Jest to nieodzowna pomoc, ponieważ codzienne podlewanie kwiatów, drzew, krzewów i warzyw zajmuje tutaj około 3 godzin (bez tego wszystko schnie w ciągu 2,3 dni), a do tego nigdy nie wiadomo, o której włączą wodę i na jak długo— taki jest step, na którym niepielęgnowane rosną tylko słoneczniki. Ciocia Ola codziennie opowiadała nam jakąś ciekawą historię w czasie długiego podlewania. Ochrzczona została w wieku 63 lat, po tym jak zmarł jej mąż, a ona rozpaczliwie szukała kogoś kto Go pochowa, pomógł ksiądz Piotr. Jak przyznała to właśnie Jej mąż wyprosił jej tę łaskę „z góry.”

W Aktobe, gdzie był przystanek, na który zawieźliśmy ciocię Olę, odwiedziliśmy proboszcza tamtejszej parafii – misjonarza księdza Tadeusza- budowniczego pierwszej parafii w zachodnim Kazachstanie. Ksiądz Tadeusz przyjął nas bardzo ciepło i poświęcił nam sporo swojego cennego czasu (pomimo, że zastaliśmy Go w czasie pracy nad remontem dachu). Opowiedział i oprowadził nas po zapleczu swojej parafii- świeżo wybudowanej kaplicy, domu parafialnego, ośrodka Caritas- domu dziennego pobytu dla dzieci i młodzieży z zespołem Downa.

Ksiądz Tadeusz od 30 lat działa w Kazachstanie – mówił nam dużo o realiach budowania w kraju, w którym wszystko jest „na odwrót” oraz o tym jak bardzo pobyt w Kazachstanie, gdzie wielu rzeczy brakuje pomógł mu odnaleźć namacalne dowody na to, że prawda, której poszukiwał przez wiele lat będąc nie tylko księdzem misjonarzem, ale także filozofem jest taka, że prawdziwe szczęście człowieka nigdy nie jest wypadkową „mieć.” Te słowa brzmiały szczególnie wymownie w kontekście księdza Tadeusza, który wspomniał, że jest bliskim krewnym zamożnej rodziny Kulczyków i miał szansę przeżyć swoje życie w kompletnie innych warunkach. Przyznał, że rezygnacja z dobrobytu była dla Niego błogosławieństwem.

Ksiądz Tadeusz podkreślił także, że Kazachstan jest w tej chwili krajem głęboko misyjnym, który potrzebuje misjonarzy, także świeckich, którzy przyjadą tu dawać świadectwo. On na swojej parafii przywykł od wielu lat gościć rodziny z całego świata (obecnie z Hiszpanii i Włoch), które przyjeżdżają do Aktobe po to, aby służyć swoimi talentami i budować relacje z tymi, którzy mieszkają obok.

Wygląda na to, że misjonarze w Kazachstanie bardzo dobrze rozumieją to o czym często mówi papież Franciszek, że autentyczna relacja jest spoiwem i podwaliną wszystkiego, paliwem do skutecznej ewangelizacji. Tutaj w kościele nic nie robi się „masowo.” Każde spotkanie na parafii ma indywidualny, niepowtarzalny charakter. Dzisiaj po zakończonej mszy świętej ksiądz Piotr zaprosił parafiankę Yanę na wspólną herbatę, żeby po prostu posłuchać jak spędziła dzień. I tak jest często. I wydaje się, że to naprawdę działa. Tutaj nie da się być przeoczonym, pominiętym… Tutaj każdy czuje, że ten „drugi” ma dla niego czas….I tego szczególnie tutaj na co dzień doświadczamy….

7.

Przez ostatnie dwa dni gościliśmy na parafii kolejny raz młodzież z Administratury Atyrau, która tym razem zatrzymała się u nas w drodze powrotnej ze swoich rekolekcji w Oziornoje. Pozwólcie, że napiszę o nich oraz ich opiekunach kilka zdań, ponieważ wywarli na nas ogromne wrażenie. Siostry Elżbietanki z Atyrau wraz Administratorem księdzem Peterem i 3 proboszczami: z parafii z Aktau (ksiądz Roland), Uralska (ksiądz Łukasz), Kulsarów (ksiądz Piotr) byli gotowi przejechać z młodzieżą 3 małymi busami 2600 km w jedną stronę (3 dni drogi) i dokładnie tyle samo z powrotem (razem 5200 km) – jadąc wzdłuż stepu, po tylko gdzieniegdzie asfaltowej drodze, w niemiłosiernym upale, w pyle, który unosząc się znad drogi zatyka nozdrza, wyciska łzy z oczu, dusi i wywołuje silną alergię nawet u tych, którzy z nią nigdy nie mieli problemu… ileż to trzeba cierpliwości, wytrwałości, a nade wszystko miłości do tych młodych ludzi, aby poświęcić tak wiele sił, energii i zdrowia.

A każdy z tych młodych chętnie dzieli się historią swojej wiary. Jest wśród nich jeden Kazach, który musi ukrywać fakt bycia katolikiem w swojej muzułmańskiej rodzinie. Jest także Andrian z Kulsarów, który pięknie gra w kościele na dombrze – tradycyjnym kazachskim instrumencie. Jest Kristina, która choć młoda swoją dojrzałością wprawiała nas w osłupienie. I wielu innych – bardzo skromnych, pokornych, utalentowanych oraz dobrze wychowanych młodych ludzi- patrząc na nich można odnieść wrażenie, że ich hierarchia wartości jest właściwie poukładana i że w tym jest duża zasługa ich przewodników po ścieżkach wiary. Oby to ziarno w przyszłości wydało obfity plon…

8.

Po wczorajszej niedzielnej mszy świętej odbyło się spotkanie dla parafian, w czasie którego kilku młodych ludzi, którzy wrócili z Światowych Dni Młodzieży opowiedziało o swoich wrażeniach z pobytu w Lizbonie. W tym co mówili był autentyczny zachwyt nad tym jak bardzo różnorodny i liczny jest Kościół. Misza, który we wrześniu rozpoczyna formację seminaryjną w Karagandzie podkreślił, że nie potrafił oderwać oczu od piękna kościołów, które odwiedził w Portugalii. Wielu z tych młodych ludzi w całym swoim życiu było w maksymalnie dwóch, trzech kościołach i to tylko na terenie Kazachstanu, więc wyprawa do Lizbony była dla nich bardzo ubogacającym czasem.

Chwała Bogu za księdza Piotra z Kulsarów, który podjął się wyzwania, aby zebrać fundusze i wyjechać z grupą z Administratury Atyrau na ŚDM. Ksiądz Piotr opowiedział nam o wielu przeszkodach, które stały na drodze do tego wyjazdu – duże problemy z załatwieniem wizy dla młodzieży, opóźniony lot, który spowodował, że dotarli na ŚDM dwa dni później niż planowali, nowe bilety, które trzeba było z tego powodu kupić dla wszystkich uczestników za gigantyczne pieniądze… ale mówił też o cudach, które temu towarzyszyły…o dobrych ludziach, którzy natychmiast pomogli finansowo, o tym jak bardzo gorąco modlił się, aby informacja o kolejnym odwołanym locie zniknęła z tablicy odlotów i choć było to kompletnie po ludzku niemożliwe to jednak tak się stało😊

9.

Dzisiaj wieczorem Tanya z Jurą zaprosili nas na pożegnalną kolację u siebie w domu. Kolejny raz doświadczyliśmy, że Kazachowie są najbardziej gościnną nacją jaką spotkaliśmy w swoim życiu. Tanya przygotowała specjalnie dla nas tradycyjne danie ludów koczowniczych tzw. Beszbarmak. Posiłek rozpoczął się od modlitwy Anioł Pański, którą tradycyjnie poprowadził Pan domu, czyli Jura. Następnie Tanya zaserwowała przepyszną potrawę, którą Kazachowie jadają rękami i popijają gorącym bulionem, w którym od rana gotowała się konina. Bulion pięknie prezentował się w kazachskich, specjalnie wybranych na tą okazję czarkach. Następnie każdy spróbował herbaty według przepisu Tanyi, a następnie Jury- to taki rytuał w ich domu, bo nie mają synowej, która na ogół zajmuje się parzeniem herbaty w typowym kazachskim domu.

Kazachowie kolejny raz pokazali, że posiłek to dla nich bardzo ważny moment na celebrację bycia ze sobą…bez pośpiechu…w atmosferze radości i otwartości…Widać, że Kazachowie dobrze wiedzą na czym polega budowanie prawdziwej wspólnoty i może stąd bierze się także to zachwycające, domowe ciepło, które czuć na każdym kroku na ich parafii, która jest dla nich jak sami podkreślają drugim domem.

10.

Piszemy ten wpis lecąc wysoko w chmurach nad Kazachstanem – przedzieramy się przez ciemne niebo wyobrażając sobie bezkresny step, nad którym z pewnością unosimy się zmierzając w kierunku Astany. Czas przed wejściem do tego samolotu obfitował w poruszające pożegnania. Najpierw z siostrą Joanną, którą także we wrześniu czeka pożegnanie z Kazachstanem po pięciu latach służby, potem z parafiankami, które specjalnie przybyły przed wyjazdem do Aktobińska, aby nas pobłogosławić na czas podróży, następnie z Miszą (przyszłym seminarzystą, Kazachem), z którym mieliśmy okazję pobyć i popracować przy parafii. Ostatni Namiot Spotkania w Kościele, ostatnie spojrzenie na parafię, w której dane nam było doświadczyć Żywego Kościoła na kazachskiej ziemi. Ziemi, która jest bardzo trudna w uprawie, na której o posadzone rośliny trzeba nieustannie dbać i mocno je podlewać.

Wczoraj ksiądz Piotr zaproponował, abyśmy na placu parafialnym, na kazachskiej ziemi zasadzili swoje własne drzewko, obiecał także, że będzie je pielęgnować i chciałby, abyśmy za niedługo ocenili jego wzrost… Ksiądz Piotr powiada, że jak się przyjeżdża na jakiś czas do Kazachstanu to na przekopanym stepie sieje się trawę (tak zrobił Krzysiu w pierwszym tygodniu), a jak się zostaje na dłużej to sadzi się drzewko- tak więc czujemy się wyróżnieni, ponieważ już teraz dostąpiliśmy tego zaszczytu.

Po poruszającym poranku dokładnie o godzinie 12:00 odmawiając Anioł Pański wyruszyliśmy w drogę do Aktobe, gdzie czekało nas jeszcze spotkanie z księdzem Tadeuszem, który chciał się z nami pożegnać przed wylotem. Mijając kazachskie domki o wyjątkowych, niebieskich dachach zostawiliśmy za sobą to niepowtarzalne parafialne miejsce, które od razu przywołało w naszych umysłach pewien obraz z kilka dni wcześniej. Ksiądz Piotr pewnego dnia stwierdził, że pojedziemy na przejażdżkę w głąb stepu…jechaliśmy długo, w palącym słońcu, skręcając na rozwidleniu wedle uznania w prawo lub w lewo… horyzont stepu malował się przed naszymi oczami…niesamowita cisza, bezkresny step i gorące słońce… ksiądz Piotr zatrzymał samochód, kazał nam wyjść i spojrzeć przed siebie. Przed nami ukazała się drewniana studnia z zimną, orzeźwiającą i bardzo czystą wodą… tak czystą, że okoliczni mieszkańcy przyjeżdżają ją nabierać, ponieważ wody o takich właściwościach nie ma nigdzie w pobliżu. Najczystsza i najsmaczniejsza jest ta, która znajduje się w trudnych warunkach, do której trzeba dotrzeć, pokonując daleką drogę przez step.

I właśnie taki obraz rysuje się przed naszymi oczyma… Gdzieś, daleko, daleko, pośrodku stepów na spalonej słońcem ziemi znajduje się parafia w Chromtau, w której jak „w studni” można zaczerpnąć ze skarbca Żywego Kościoła, gdzie ludzie naprawdę tworzą wspólnotę i gdzie przyjmują Cię jak brata i siostrę w wierze i po dwóch tygodniach bycia ze sobą nazywają Cię rodziną…I to chyba najlepiej tłumaczy dlaczego tak trudno było nam się dzisiaj rozstać…nawet stewardessa zdawała się to rozumieć, gdy podawała chusteczkę higieniczną przy wejściu do samolotu…

Angelika i Krzysztof