18 lipca

Rozpoczęliśmy naszą kolejną misję na Filipinach. Tym razem podróż odbyła się z przygodami. Ale po kolei. Wyruszyliśmy z Poznania pociągiem do Krakowa. Tam na dworcu powitała nas Monika z krakowskiej Diakonii Misyjnej. Spędziliśmy miły czas czekając na Izę z Łodzi, która przyjechała niecałą godzinę po nas. Pożegnaliśmy Monikę i udaliśmy się we troje na lotnisko. Tam chwilę po nas przyjechał ks. Jan, którego przywiozła Kasia z rzeszowskiej Diakonii Misyjnej. Na krakowskim lotnisku spotkaliśmy też należących do Diakonii Misyjnej ks. Sebastiana i Olę, którzy właśnie wrócili z oazy III stopnia w Rzymie. Było oczywiście wspólne zdjęcie, szybka wymiana wiadomości – i ruszyliśmy do samolotu.

Tutaj zaczęły się przygody. Do samolotu wszyscy weszli wprawdzie punktualnie, jednak ponad godzinę stał na lotnisku – wylecieliśmy więc z ogromnym opóźnieniem. Tego opóźnienia samolot nie nadrobił, w miarę zbliżania się do Dubaju – naszej pierwszej przesiadki – mieliśmy coraz większe wątpliwości, czy zdążymy na samolot do Manili. Nasze obawy się potwierdziły – w Dubaju, po wyjściu z samolotu, czekał na nas pan z linii FlyDubai, którą lecieliśmy (trzymał w ręce kartkę z napisem „Manila” i numerem lotu), jednak nie po to, by nas szybko przeprowadzić do samolotu, na co mieliśmy jeszcze nadzieję. Zaprowadził nas do stanowiska firmy, gdzie zarezerwowano dla nas hotel lotniskowy i zaczęto wyszukiwać zastępcze połączenie. Trochę to trwało, odesłano nas po drodze do kolejnego stanowiska, w końcu stwierdzono, że będziemy mogli polecieć dopiero wieczorem następnego dnia (!), w dodatku z innego terminala, na którym dopiero następnego dnia zostaną nam wydane karty pokładowe – i odesłano do hotelu. Tam zjedliśmy śniadanie i zaczęliśmy odsypiać zarwaną noc. Na szczęście po paru godzinach zadzwoniono do nas z FlyDubai z informacją, że znaleziono dla nas wcześniejszy lot, też następnego dnia, ale rano i z tego samego terminala oraz że już możemy odebrać karty pokładowe. W pokoju hotelowym uczestniczyliśmy we Mszy św. odprawianej przez ks. Jana.

Następny dzień rozpoczęliśmy też Mszą św. wcześnie rano. Po śniadaniu udaliśmy się do samolotu. Tym razem lot przebiegł bez zakłóceń i wylądowaliśmy w Manili – było to już po 22 tamtejszego czasu. Mieliśmy kilka godzin do samolotu do Bacolod. Tutaj znowu było opóźnienie – samolot bardzo długo kołował po lotnisku, w sumie chyba więcej czasu zajęło mu kołowanie niż sam lot. Ale w końcu, z 24-godzinnym opóźnieniem wylądowaliśmy w Bacolod, gdzie czekali na nas ks. Badong i Ester, którzy zawieźli nas do Domus Dei w Silay, miejsca naszych rekolekcji. Tutaj przywitała nas niespodzianka – banery witające nas przy wjeździe na teren i w miejscu, gdzie będziemy jadali posiłki. Czekali na nas ks. Greg, Melende i Gracia Maria i czekało na nas śniadanie. Dowiedzieliśmy się, że na rekolekcje ewangelizacyjne zgłosiło się 55 osób.

Pierwszy dzień w Silay był dla nas dniem odpoczynku po podróży i kolejnej zarwanej nocy. Wieczorem uczestniczyliśmy we Mszy św., którą odprawił ks. Jan – już po angielsku, bo brali w niej również udział nasi przyjaciele z Filipin. Mieliśmy nadzieję, że na Mszy już będą Michalina i Norbert, jednak ich ostatni samolot (z Cebu) spóźnił się półtorej godziny. W efekcie przyjechali późnym wieczorem i od razu udali się na nocleg. Niemniej cała sześcioosobowa ekipa była już na miejscu we wtorek 17 lipca.

19 lipca

Drugi dzień naszego pobytu na wyspie Negros rozpoczęliśmy od Mszy św. w Domus Dei. Uczestniczyliśmy we Mszy, która jest tam codziennie odprawiana w języku angielskim. Do przewodniczenia poproszono ks. Jana. Ks. Jan wygłosił też homilię.

Po śniadaniu nasza ekipa razem z Melende, Gracią Marią i ks. Badongiem zajęła się ostatnimi przygotowaniami do rekolekcji ewangelizacyjnych. Grupa jest bardzo zróżnicowana – będą dwa kręgi rodzin, dwie grupy młodzieżowe oraz trzy grupy dorosłych. Animatorami będzie ekipa z Polski oraz osoby, które uczestniczyły w oazach w Polsce.

Omawianie wszystkich szczegółów zajęło nam czas do lunchu. Po lunchu pojechaliśmy najpierw do dzielnicy squatersów, w której przed laty pracował ks. Greg. Squatersi to najbiedniejsi ludzie, utrzymujący się w połowu ryb i małżów. Doszliśmy wąskimi przejściami między domami do miejscowej kaplicy. Tam usłyszeliśmy o pracy wykonywanej w tej dzielnicy. Dzięki ks. Gregowi ileś osób wyszło z biedy, wróciły tam i pomagają innym. My sami podzieliliśmy się naszym świadectwem.

Potem podjechaliśmy do wieży Jana Pawła II – pamiątki po pobycie polskiego papieża w Bacolod (w 1981 r.). Następnie odwiedziliśmy miejscową katedrę oraz kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa. Dzień zakończyliśmy kolacją w parafii ks. Chrisa, gdzie spotkaliśmy też Mary Grace.

Dzisiaj czyli w piątek zaczynamy rekolekcje ewangelizacyjne. Dziękując za wszelkie wsparcie prosimy jeszcze raz o modlitwę.

23 lipca

Zakończyliśmy rekolekcje ewangelizacyjne. Grupa była bardzo zróżnicowana – od rodzin do młodzieży. Randy i Reiza prowadzili jeden krąg rodzin, my drugi. Grupy dorosłych i starszej młodzieży prowadzili Iza, Mary Grace i Melendi, a dwie najmłodsze grupy Michalina i Norbert.

Wśród uczestników były osoby, które brały udział w rekolekcjach cztery lata temu. We świadectwach powtarzało się, że gdy usłyszały o rekolekcjach, bardzo chciały w nich uczestniczyć. Jeśli chodzi o dwa istniejące kręgi Domowego Kościoła – z jednego przyjechały dwie pary, z drugiego trzy. Częściowo były również reprezentowane grupy dorosłych. Jak widać, zachęcanie na rekolekcje również na Filipinach nie jest łatwe.

Podczas liturgii towarzyszył nam chór. Śpiewał przepięknie. Wspomnieliśmy swego czasu ks. Janowi, że naszym zdaniem aniołowie w niebie śpiewają w języku cebuano (to nasza refleksja po mszy w tym języku, w której uczestniczyliśmy cztery lata temu). Po pierwszej mszy ks. Jan stwierdził, że rozumie, o co nam chodziło – choć śpiewy bynajmniej nie były w cebuano a po angielsku.

Wieczorem drugiego dnia rekolekcji usłyszeliśmy smutną wiadomość – ks. Greg trafił do szpitala. Na szczęście leczenie daje rezultaty i mamy nadzieję, że po paru dniach będzie mógł wrócić do domu.

Kiedy człowiek wybiera się na rekolekcje na drugi koniec świata, nieuchronne jest pytanie, czy na pewno to ma sens. Po pierwszej wypowiedzi podczas godziny świadectwa wiedzieliśmy, że naprawdę było warto i nasz wyjazd ma sens.

Po zakończeniu oazy ewangelizacyjnej odwiedziliśmy wszyscy ks. Grega w szpitalu. Wchodziliśmy do pokoju zmieniając się po trzy osoby. Później pojechaliśmy na kolację do parafii ks. Badonga w Murcii, gdzie spędziliśmy bardzo miły wieczór. Dla nas była to tez okazja, by sprawdzić jak rosną posadzone w marcu drzewka lanzones (po polsku smaczliwka) – rosną ładnie. Skosztowaliśmy też szeregu zadziwiających owoców – niektóre były nam znane, inne, jak na przykład eggfruit (Pouteria campechiana), widzieliśmy pierwszy raz w życiu. Musieliśmy jednak dość szybko wracać, bo rano zaczynały się kolejne rekolekcje – Oaza Rekolekcyjna Diakonii.

27 lipca

Zakończyliśmy Oazę Rekolekcyjną Diakonii. W przeciwieństwie do bardzo intensywnych rekolekcji ewangelizacyjnych, które wymagały od nas wszystkich dużego wysiłku, to był bardzo spokojny czas. Była niewielka grupa – w sumie było nas kilkanaście osób. Rozmiar grupy nas nie zaskoczył – na Filipinach jest niewiele osób, które są na takim etapie formacji, by uczestniczyć w ORD. Nalegaliśmy jednak na organizację tych rekolekcji (nie tylko my zresztą), gdyż te właśnie osoby tworzą Ruch Światło-Życie na Filipinach i ważne jest by od początku był on kształtowany zgodnie z charyzmatem Ruchu.

ORD było bardzo dobrym czasem, mocnym doświadczeniem wspólnoty, dla nas pogłębieniem na nowo charyzmatu Ruchu. Katechezy ORD głosili ks. Jan, Aga, Krzysztof, natomiast Iza oraz Michalina i Norbert prowadzili spotkania w grupach. Norbert dbał też o liturgię (czynił to zresztą już podczas Oazy Ewangelizacyjnej), natomiast Randy i Reiza byli odpowiedzialni za śpiewy na Mszy.

Na Filipinach panuje teraz pora deszczowa. Szczególnie właśnie podczas ORD deszcze przybrały na intensywności. Ciekawe jest to, że potrafią tutaj padać dosłownie kilkusekundowe intensywne deszcze. Jeden deszcz (w czasie katechezy ks. Jana o Nowym Człowieku) był połączony z tak mocnym wiatrem, że zaczęliśmy pytać naszych Filipińczyków, czy to już tajfun. Ale po kilku minutach się skończył.

Generalnie chodzi się tutaj po trawie, tylko w niektórych miejscach są wybetonowane ścieżki. W czasie deszczu i bezpośrednio po nim w trawie pojawiają się niespodziewane kałuże. Na szczęście mamy sandały, które nie boją się wody.

Drugiego dnia rekolekcji musieliśmy opuścić salę, w której dotychczas mieliśmy spotkania – rozpoczęła się tutaj nowenna przed świętem św. Jana Vianeya, patrona kościoła i sala służy jako jadalnia dla osób bardzo licznie przybywających na wieczorne msze w ramach nowenny. Przenieśliśmy się pod wiatę, pod którą dotychczas mieliśmy posiłki. Nie jest to problem – na Filipinach wiele sal spotkań ma tylko dach, dzięki czemu jest ruch powietrza. Mieliśmy do dyspozycji zarówno nagłośnienie, jak i miejsce do wyświetlania slajdów, wiata jest na tyle duża, że zaaranżowano osobne miejsce na posiłki i osobne na spotkania. Zasadniczo więc mogliśmy kontynuować zajęcia bez przeszkód. Był tylko jeden problem – psy bardzo głośno szczekające, gdy na tricyklu dowożone jest jedzenie do pobliskiej kuchni a wieczorem kumkanie żab – tak głośne, że potrafiło przegłuszyć wypowiedzi przez mikrofon.

Ciekawym zwyczajem na Filipinach jest puszczanie z głośników modlitwy na Anioł Pański oraz o 15.00 koronki do Miłosierdzia Bożego. Nie wiemy, czy jest tak wszędzie, w każdym razie jest to Domus Dei, gdzie mamy rekolekcje oraz w parafiach ks. Chrisa i ks. Badonga, które odwiedziliśmy. Wszyscy przerywają w tym momencie swoje zajęcia i włączają się w modlitwę (inaczej się nie da – głośność jest na tyle duża). Tutaj modlitwa jest po angielsku, w parafiach, w których byliśmy w ilongo.

Martwimy się zdrowiem ks. Grega. Miał wrócić ze szpitala w ostatnim dniu ORD, bardzo tego pragnął, niestety w nocy dostał temperatury, nadal jest więc w szpitalu. W czasie agapy kończącej ORD zadzwonił do nas i rozmawiał z każdą z osób.

29 lipca

Kończy się nasz pobyt na Filipinach. Ostatnie dni to czas spotkań. Bezpośrednio po zakończeniu ORD odbyło się spotkanie na temat dalszych działań. Właściwie wszyscy odpowiedzialni za poszczególne grupy uczestniczyli w ORD, na spotkanie dojechali tylko Rhea i Rudy z Cadiz, odpowiedzialni za tamtejszy krąg Domowego Kościoła.

Najpierw ustaliliśmy, jaki jest obecnie stan grup na Filipinach. Od naszego pobytu w marcu powstały dwie grupy w Hinigaran, prowadzone przez Gracię Marię, natomiast ciągle nie ruszyły grupy młodzieży w parafii ks. Chrisa. Krąg w Cadiz rozpoczął spotkania, krąg w Dumaguete zbliża się do zakończenia etapu ewangelizacji. Swoim rytmem idą dwie grupy w Bacolod – dorosłych i młodzieży.

W przyszłym roku wakacje na Filipinach zaczną się po Wielkanocy i będą trwać do końca czerwca. Na ten czas zaplanowaliśmy wstępnie rekolekcje dla młodzieży i dorosłych, może nawet oazę piętnastodniową (są zainteresowani!) oraz krótsze rekolekcje dla rodzin. To bardzo wstępne plany, to czy staną się rzeczywistością zależy od ostatecznego rozeznania i decyzji podjętych przez odpowiedzialnych na Filipinach.

W piątek spotkaliśmy się z siostrami karmelitankami z Bacolod. To siostry zaprzyjaźnione z ks. Gregiem, wspierają wszystkie nasze działania modlitwą, ks. Gregowi szczególnie zależało, byśmy je odwiedzili. Było to bardzo miłe spotkanie, opowiadaliśmy siostrom o naszym Ruchu, słuchały naprawdę z zainteresowaniem. Na koniec pomodliliśmy się przy relikwii, jaką siostry przechowują – piusce św. Jana Pawła II.

W poniedziałek spotkaliśmy się z biskupem Bacolod Patricio Buzonem. Biskup oczywiście już nie raz słyszał o naszym Ruchu, był informowany o wszelkich działaniach, w tym o naszych przyjazdach. Zjedliśmy wspólnie śniadanie w domu biskupa. Przekazaliśmy biskupowi najnowsze informacje, w tym na prośbę ks. Grega informację o tym, że odpowiedzialność za Ruch objął ks. Badong. Biskup pochwalił, że to dobry wybór.

W niedzielę odwiedziliśmy w szpitalu ks. Grega. Opowiadaliśmy mu o rekolekcjach, prosiliśmy o błogosławieństwo. Ks. Greg był bardzo wzruszony. Ta wizyta jednak bardzo nas zmartwiła – stan zdrowia ks. Grega nie wygląda dobrze.